Reklama

Zdążyć na ostatni przystanek

Gdy podczas uroczystości patriotycznych obserwuję Jerzego Zawadzkiego, wydaje się zamyślony. Patrzy wokoło, ale myślami jest daleko. Być może podczas grania Mazurka Dąbrowskiego myśli o oddanych Polsce pracowitych dniach, a podczas salw honorowych stają mu przed oczami lata wojny, które zabrały jego ojcu życie, a jemu dzieciństwo?

Niedziela kielecka 10/2009

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Reklama

Urodził się w Warszawie w 1936 r. przy ul. Siennej. Sala kongresowa Pałacu Kultury i Nauki stoi dokładnie w miejscu jego domu. - Sowieci zaznaczyli miejsce, w którym się urodziłem - śmieje się. Pokazuje stare zdjęcia, na których widać uśmiechniętych rodziców i przyjaciół. - Tu, z nami, jest zaprzyjaźniona Żydówka Maria. Odwiedzałem ją później w getcie. Trzeba było dać łapówkę, żeby się tam dostać. Niestety, nie przeżyła wojny - dodaje.
Wojny nie przeżyłaby również rodzina Zawadzkich. Trzykrotnie stawali przed plutonem egzekucyjnym. Podczas Powstania Warszawskiego ustawiono ich wszystkich pod murem. Ojciec trzymał go za rękę i mówił do niego i mamy, która była w ciąży: „módlmy się”. Odmawiali słowa modlitwy, żegnając się ze światem. Niemcy rozstawiali karabin maszynowy i zakładali taśmę z nabojami. W pewnym momencie jakiś gestapowiec zatrzymał egzekucję. Przeżyli. Za udział w Powstaniu wysłano ich do obozów koncentracyjnych na terenie Niemiec. Z ojcem trafił do Sachsenhausen, matka trafiła do Osterode w górach Harzu. W 1945 r. wysłano go do obozu Eulenburg również w górach Harzu, gdzie cudem odnalazł matkę.
Jego siostra urodziła się 28 grudnia 1944 r. w obozie. Każde nowo narodzone dziecko było zabijane. Matka pracowała w fabryce. Żona właściciela fabryki polubiła ją i pomogła ukryć noworodka. Dziecko schowała w budzie olbrzymiego owczarka. Rano i wieczorem, gdy nikt nie widział, dawała dziecku pożywienie. Pies strzegł noworodka i nikomu nie dał się zbliżyć do budy.
Pewnego dnia więźniowie pod nadzorem oficera niemieckiego przyszli, aby posprzątać przed domem fabrykanta. Żołnierz zainteresował się psem. Gdy chciał się zbliżyć do budy, owczarek gwałtownie zaczął ujadać i rwał się do niego. Ten, wystraszony, wyciągnął pistolet i chciał go zastrzelić. Ujadanie psa spowodowało, że żona fabrykanta wyszła przed dom i wygoniła Niemca oraz jego żołnierzy, dzięki czemu nikt nie dowiedział się, że w budzie ukrywa dziecko.
W 1945 r. obóz wyzwolili alianci. Siostra ocalała. Niestety, ojciec pana Jerzego zginął zamordowany przez Niemców.
Po wyzwoleniu jeszcze przez kilka miesięcy mieszkali w obozie, oczekując na transport. Tam też przygotowywał się do przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej. Przygotowywał go polski kapelan, który przybył wraz z Anglikami.. - O, tutaj jestem na zdjęciu - mówi. - Gdy robili zdjęcie, mnie wzięli do tyłu, bo nie miałem butów. Dziewczynki miały sukienki uszyte z białych spadochronów, a chłopcy koszule - dodaje. Do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża pisał listy z pytaniami o ojca. Po 32 latach przysłano mu jego zegarek, który jest domową relikwią.
Z mamą i siostrą wrócili do Warszawy. Było bardzo ciężko. Chodził do szkoły na ul. Chmielną - do Liceum Komunikacyjnego, które zostało przekształcone na Technikum Kolejowe. I tak został kolejarzem.

Byłem sobą

Reklama

Do Kielc trafił z nakazem pracy na kolei. - Spodobało mi się pięknie położone miasteczko i Góry Świętokrzyskie. Chociaż muszę przyznać, że porównując z Warszawą, Kielce wydały mi się bardzo ubogą kulturalnie prowincją. Nie było teatru, kawiarń, życia towarzyskiego. Jednak, szybko dodaje: - Tu chyba przytrafiło mi się wszystko, co najlepsze, tu poślubiłem Annę, moją cudowną żonę.
Do jego obowiązków należało planowanie ruchu pociągów. Gdy Ojciec Święty Jan Paweł II przybył z pielgrzymką do Częstochowy w 1979 r., tysiące osób chciało się z nim spotkać. Jednak socjalistyczne władze robiły wszystko, by jak najmniej wiernych uczestniczyło w Mszach świętych. Pociągi dojeżdżające do Częstochowy miały jechać puste. W dniu spotkania z Ojcem Świętym, w Kielcach stał pociąg osobowy, który miał pojechać bez pasażerów. Cały peron był zapełniony podróżnymi z biletami, ale nie zostali wpuszczeni do wagonów. - Zadzwoniłem do Częstochowy, pamiętam był tam Zbyszek Zimny i mówię mu: słuchaj, co byś powiedział, gdybym tę jednostkę, która była zaplanowana w stanie próżnym, wysłał ci w stanie ładownym? A on odpowiedział: co się pytasz? Dla ciebie nie zrobię? Dawaj! W dzienniku rozmów zapisałem numer polecenia i podpisałem się. Zadzwoniłem do dyżurnej ruchu, żeby wpuściła podróżnych, nagłośniła odjazd itd. Poprosiłem, aby do mnie zadzwonił kierownik pociągu. Zagadnąłem go: ty jesteś katolik? Tak! - odpowiedział. - A maszynista? - dopytywałem. - Też fajny chłop - skomentował kierownik pociągu. - Mam do Was serdeczną prośbę, jeżeli będziecie jechać, a zobaczycie, że na którejś stacji stoją ludzie, to zabierajcie ich, bo tu chodzi o spotkanie z naszym Ojcem Świętym. Chłopaki „wyczyścili” linię do samej Częstochowy, zabierając wszystkich chętnych.
Rano w biurze dyrekcji kolei rozpoczęły się przesłuchania pracowników stacji Kielce. Pytano ich, kto dał polecenie wysłania pociągu z pasażerami do Częstochowy. Pan Jerzy został wezwany do dyrektora. Dyrektor Marian Droździel skrzyczał go, a karczemną awanturę zakończył słowami: „nie pójdzie Pan do domu, tylko do więzienia za taki czyn”.
- W takich chwilach Pan Bóg pomaga. Mnie też pomógł. Mój znajomy lekarz Julian Śnioch był zaprzyjaźniony z prokuratorami i milicjantami, ponieważ zawsze był wzywany do wypadków. Właśnie był u prokuratora wojewódzkiego Sikory, gdy ten odebrał telefon z informacją, aby wypisać nakaz aresztowania na mnie. Julek usłyszał moje nazwisko i pociągnął za rękę prokuratora: daj spokój, to mój kolega - powiedział. Prokurator odpowiedział do słuchawki: „nakazu nie wypiszę, to jest wewnętrzna sprawa kolei”. I tak mi się udało”.
Jednak pan Jerzy został zdjęty z zajmowanego stanowiska, obniżono mu o połowę pobory, ale - jak mówi: - Zachowałem twarz, byłem sobą.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Lata „Solidarności”

Reklama

Dzień internowania pamięta doskonale. W tym dniu przewróciła się platforma na torach na Białogonie i zatarasowała tory. Swojemu przełożonemu powiedział, że idzie na stację Kielce, żeby narysować szkic objazdu dla maszynistów, którzy będą przejeżdżać przez Kielce, a potem pójdzie do domu. 13 grudnia po północy funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej przyszli i drągiem łomotając w drzwi, zmusili do ich otwarcia. Szybko wyprowadzili go z mieszkania. Nie zdążył nic zabrać.
Z więzienia na Piaskach wyszedł szybko. Komuniści, którzy wsadzali do więzień ludzi „Solidarności”, zapomnieli o tym, że część z nich to osoby posiadające wysokie kwalifikacje i nie można ich szybko zastąpić żołnierzami czy milicjantami. Na szczęście dla pana Jerzego, niewiele osób znało się na funkcjonowaniu kolei. - Myśmy zarządzali ruchem pociągów na terenie ówczesnych siedmiu województw. Ktoś to musiał robić - wspomina. Komuniści bali się, aby nie było komplikacji na trasach oraz przestojów czy kolizji. Przez Polskę co chwilę przejeżdżały pociągi z wojskiem sowieckim oraz towarami do ZSRR. Gdy pewnego dnia do Polski przyjechała delegacja z Węgier, cała dyspozytura i stacje śledzone były przez funkcjonariuszy SB i Milicji, którzy pilnowali, żeby nie doszło do jakiejś „antypaństwowej prowokacji”. Jako starszy dyspozytor miał olbrzymią wiedzę i bardzo duże kompetencje. Raz na znak protestu przeciw PRL-owskim władzom nakazał, by do pracy kolejarze stawili się w cywilnych ubraniach, a kolejarskie mundury zostawili w domu. Niektórzy dyspozytorzy drużyn konduktorskich, służbiści, ulegli władzy, nie pozwalali osobom nieubranym w mundury na pracę. - Ja dzwoniłem do Skarżyska, do Radomia i mówiłem im, że jeśli nie dopuszczą ich do pracy, to ze mną będą mieć do czynienia i to skutkowało. W większości kolejarze okazali się zwolennikami „Solidarności”. To oni przewozili pociągami podziemną literaturę, ulotki, zakazaną prasę. - Myśmy zrobili podziemną pocztówkę, widniała na niej podobizna św. Katarzyny Aleksandryjskiej. A Papiernia wydała pocztówkę z Matką Boską. Proszę sobie wyobrazić, w latach 90. wsiadłem do lokomotywy Karsznickiej, patrzę, a tam w kabinie wisi nasza pocztówka. Byłem dumny, że nasze dzieło rozeszło się po całym kraju.

Różne wigilie

Reklama

Organizował pomoc dla bezdomnych, którzy dworzec PKP obrali sobie za schronienie. Szczególnie w Wigilię starał się, aby ludzie wyrzuceni poza nawias społeczeństwa mogli poczuć, że ktoś o nich pamięta. Pomagał mu w tym ks. Marian Fatyga. Spotkania opłatkowe organizowane były w świetlicy kolejowej przy ul. Żelaznej, w których uczestniczyli m.in. bp Stanisław Szymecki, bp Jan Gurda, bp Mieczysław Jaworski, a ks. Marian Florczyk organizował grającą młodzież. Bywały różne wigilie. - Mam dyżur na kolei 24 grudnia. Wigilia. Około godziny 14 dzwoni telefon, podnoszę słuchawkę i słyszę ks. Edwarda Panka: Jurek, jedziemy na parafię do Antolki. Zbaraniałem, tłumaczę, że żona wszystko przygotowała, że Wigilia, itd. Wszystkie tłumaczenia na nic. „Jedziemy i już” - w tle słyszałem bp. Mieczysława Jaworskiego, który sekundował ks. Pankowi. Zadzwoniłem do żony i mówię: spakuj wszystko, jedziemy z ks. Pankiem do Antolki. Tam proboszczem był ks. Wojtasiński, mój kolega. Pojechaliśmy około 19. W Antolce na parafii zostawiliśmy wszystkie rzeczy i ruszyliśmy z bp. Jaworskim w „rajd po okolicy”. Ksiądz Biskup pukał do drzwi napotkanych domostw: Puk, puk, czy znajdzie się miejsce dla zbłąkanego wędrowca? - pytał. Drzwi się otwierały i oniemiali gospodarze zapraszali Księdza Biskupa do środka. Łamaliśmy się opłatkiem, śpiewaliśmy kolędy. Ksiądz Biskup był bardzo rozmowny. Odwiedzaliśmy tam też rodziny świadków Jehowy. Ksiądz Biskup tłumaczył im, że jesteśmy dziećmi jednego Boga. I tak od domu do domu. Na wigilijną wieczerzę wróciliśmy na plebanię około północy. Siedzimy, rozmawiamy, a tu ktoś puka do drzwi. Otwieramy, wychodzimy, a tu bp. Edward Materski. „Wracam z Rzymu do Kielc. Patrzę. A tu świecą się światła w całej plebanii. Jeśli tak, to trzeba się herbaty napić” - mówi. To były niezapomniane chwile.

Pomnik Niepodległości

Kolej była jego życiem. Z nią się związał na długie lata i kolejarze byli dla niego drugą rodziną. Będąc działaczem „Solidarności”, doprowadził do poświęcenia przez bp. Szymeckiego budynku Dworca Kolejowego, a odchodząc z kolei, chciał po sobie zostawić jakąś pamiątkę. Udał się do zaprzyjaźnionego ks. Edwarda Skotnickiego i przedstawił mu swój pomysł. Ufundował wraz z pracownikami kolei tablicę, na której widnieją słowa „Matce Bożej Łaskawej Kieleckiej powierzamy podróżnych, pracowników PKP. Pozwól nam, Matko, zdążyć na ostatni przystanek. W 10. rocznicę poświęcenia dworca tablicę ufundowali pracownicy węzła PKP Kielce. 21.11.1981”. Tablicę poświęcił bp. Mieczysław Jaworski.
Od chwili przybycia do Kielc marzył o tym, by odbudować zniszczony przez Niemców Pomnik Niepodległości, który stał przed Dworcem. Gdy w latach 50. ubiegłego wieku był na stażu i poznawał budynki kolei, to zauważył połupane części pomnika przy ul. Żelaznej. - Moi koledzy, Nowakowski i Chmielewski, chcieli pomnik odbudować. Jednak esbecy wybili im ten pomysł z głowy.
W 1995 r. Strzelcy i major Parlak zabiegali o odtworzenie tablicy na budynku dworca, która upamiętniała wkroczenie wojsk Józefa Piłsudskiego do Kielc. Zachęcony tymi działaniami, postanowił doprowadzić do odtworzenia pomnika. Zaczęła się żmudna praca uzyskiwania pozwoleń i uzgodnień. Wykonawcą projektu pomnika został pan Henryk Dłużewski. Pomnik został poświęcony przez bp. Kazimierza Ryczana 11 listopada 2002 r.

Jerzy Zawadzki

- Moje życie zawsze było związane z Panem Bogiem. Byłem ministrantem, harcerzem, zawsze czułem obecność Pana Boga. Przeżyłem wiele, i wiem, że wszystko to, co mnie spotkało, to dar od Niego i mam Mu za co dziękować.
Kiedyś organizowałem dla chłopców „wakacje z Bogiem” w Sukowie Babiu. Mówiłem im dużo o Panu Bogu. Dużo modliliśmy się, często chodziliśmy do kościoła. Dzieci były z różnych domów. Jeden z chłopców wcześniej musiał nas opuścić. Jego rodzice kilka dni po jego odjeździe wrócili i chcieli ze mną rozmawiać. Przestraszyłem się, że będą mieć jakieś pretensje, jakieś uwagi. Matka chłopca powiedziała: wie pan co? Siedzimy w domu, oglądamy telewizję, a syn podchodzi i pyta: czy mogę wyłączyć telewizor? My, zdziwieni, odpowiadamy, że tak, tylko po co? A on na to: mam dla was propozycję, wiecie co, pomódlmy się. I wszyscy zaczęli się modlić. Kobieta była oszołomiona, ponieważ w jej rodzinie taki przypadek wydarzył się po raz pierwszy. I to są chwile, dla których tak naprawdę warto żyć.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Rozpoczęła się peregrynacja relikwii świętego Carlo Acutisa

2025-10-01 11:41

[ TEMATY ]

diecezja świdnicka

peregrynacja relikwii

ks. Emil Dudek

św. Carlo Acutis

ks. Aksel Mizera

ks. Mirosław Benedyk/Niedziela

Relikwie świętego Carlo Acutisa podczas spotkania młodych Lite for Life w Wambierzycach

Relikwie świętego Carlo Acutisa podczas spotkania młodych Lite for Life w Wambierzycach

Święty Carlo Acutis to młody człowiek, który swoim krótkim życiem pokazał, że świętość jest możliwa także w XXI wieku. Wyróżniała go niezwykła dojrzałość wiary i konsekwencja w codziennych wyborach. Nie uciekał od świata młodych, ale potrafił odnaleźć w nim głębię – grał w gry komputerowe, korzystał z internetu, miał przyjaciół. A jednocześnie żył tak, jakby codziennie chciał zostawić po sobie ślad miłości Boga. To właśnie jego świadectwo stało się punktem odniesienia dla rozpoczętej w diecezji świdnickiej peregrynacji relikwii.

28 września w kolegiacie Matki Bożej Bolesnej i Świętych Aniołów Stróżów w Wałbrzychu zainaugurowano czas nawiedzenia relikwii świętego nastolatka. W związku z tym wydarzeniem przez całą niedzielę kazania głosił ks. Aksel Mizera, wikariusz parafialny. Jego słowa, pełne odniesień do życia Carlo, wybrzmiały szczególnie mocno.
CZYTAJ DALEJ

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

Ojciec Joachim Badeni OP, mistyk – 15 lat po śmierci znów przemawia do współczesnego człowieka

2025-10-01 17:09

info.dominikanie.pl

Ojciec Joachim Badeni OP – człowiek modlitwy, mistyk– 15 lat po śmierci znów przemawia do współczesnego człowieka dzięki książce „Amen. O rzeczach ostatecznych”. Osoby, dla których był przewodnikiem, dziś mogą pomóc w przygotowaniach do jego beatyfikacji, dzieląc się osobistymi świadectwami wiary, łask i spotkań z dominikaninem.

W tym roku minęło 15 lat od śmierci znanego i kochanego przez wielu dominikanina, ojca Joachima Badeniego – cenionego kaznodziei, duszpasterza i mistyka. Urodził się w arystokratycznej rodzinie i ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję