Pół roku minęło i nawet u wyborców Koalicji Obywatelskiej zburzony został mit wpływowego Tuska. Dowiedzieliśmy się, że jego realne znaczenie w Unii Europejskiej jest żadne. I to opinia oparta na bardzo konkretnych faktach. Okazało się, że były przewodniczący Rady Europejskiej przez dwie kadencje nic nie potrafi załatwić dla Polski (możliwe też, że po prostu załatwić nie chce, ale o tym później) i nie jest poważnie traktowany w Unii Europejskiej.
I tak ostatnio Bruksela nałożyła procedurę nadmiernego deficytu na Polskę za zbrojenie się, mimo wojny w Ukrainie i ataku na polską granicę. Z pełną świadomością, że nasza obrona, to obrona wschodniej flanki całej wspólnoty. Wpływowy i budzący sympatię polityk chyba nie miałby problemu, żeby skutecznie przekonać decydentów takimi argumentami, prawda? I żeby nie było wątpliwości, że to nowy rząd odpowiada za taki, a nie inny skutek rozmów Warszawy z Brukselą, przypomnijmy co mówił minister finansów w gabinecie Donalda Tuska, Andrzej Domański. „Poczekajmy na to, z jakim rozwiązaniem w kwestii procedury nadmiernego deficytu wyjdzie Komisja Europejska. Jesteśmy w bardzo intensywnym dialogu. Uważamy, że karanie Polski za to, że wydaje tyle na obronność, jest w kontekście opowieści o solidarności europejskiej niezasadne”. To słowa ministra Domańskiego z 10 czerwca br., wypowiedziane podczas Europejskiego Kongresu Finansowego w Sopocie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„Karanie Polski”
Reklama
To są słowa ministra w rządzie Donalda Tuska, jego prawej ręki. Co najbardziej uderza to fakt, że w tym samym wystąpieniu Domański snuł wizję „powrotu do europejskiego stołu decyzyjnego”, dzięki czemu nowy rząd „chce w Brukseli zadbać o polskie sprawy”. Widzimy jak to „zadbanie” wygląda w praktyce. Jak na razie jedyne co załatwił w Brukseli Donald Tusk, to stołek premiera, bo gdyby nie lata nagonki i próby zagłodzenia Polski przez niemieckich polityków w instytucjach unijnych i ich stronników, to mielibyśmy zapewne dziś 3. kadencję rządów Prawa i Sprawiedliwości, a nie koalicji 13 grudnia.
Ale nałożenie na Polskę kagańca, który posłuży jako pretekst, żeby „co dane zostało zabrane”, to nie wszystko. „Zielony Ład” też miał zostać poprawiony przez wpływowego Tuska, który „nie da się ograć w Brukseli”, a przynajmniej takie były obietnice w kampanii do Parlamentu Europejskiego. Ostatecznie w żaden sposób nie zostały ograniczone patologie związane z tym porozumieniem, które szkodzi nie tylko rolnikom, ale wszystkim większym branżom produkcyjnym i zwykłym polskim obywatelom.
Pakt migracyjny, przeciwko któremu był premier, ale tak nie do końca, bo nie zaprotestował przeciwko przegłosowaniu paktu, dzięki czemu Bruksela wprowadziła go w życie. Wiadomo, gdy chodzi o to, żeby głos zabrali Polacy, to Tusk „unieważnił referendum”, ale gdy mają decydować politycy innych krajów, to droga wolna, lider PO nie protestuje. Najwyżej wyjdzie na konferencję prasową i ogłosi, że pakt (przeciwko któremu teoretycznie głosował) nie jest taki zły, a nawet więcej – Polska jest jego „beneficjentem”. Jak jest naprawdę okazało się bardzo szybko.
Reklama
Na faktyczne wejście w życie paktu migracyjnego czekaliśmy miesiąc i Niemcy zaczęli wysyłać do Polski nielegalnych imigrantów. Równolegle państwa UE, w specjalnej dyrektywie zostały wezwane do „wyrównania warunków, przyjmowaniu i zapewnieniu porównywalnych warunków życia imigrantom we wszystkich państwach członkowskich – pobytu, zasiłków itp.” Co prawda na razie to fragment uzasadnienia tzw. dyrektywy azylowej z maja, ale znając „nieogrywalnego” Donald Tuska, wprowadzenie tego w życie już dziś jest dla niego priorytetem.
O co tak naprawdę toczy się gra?
Wymowna była postawa Donalda Tuska, gdy na jaw wyszły niemieckie pushbacki do Polski. „Strona niemiecka przeprosiła za działanie niezgodne z procedurami” – zapewnił na konferencji prasowej, ale do dziś nikt żadnych przeprosin ze strony Niemiec ani nie słyszał, ani nie widział. Wręcz przeciwnie, niemieckie przeprosiny były chyba za to, że wciąż za mało nam wysłali nielegalnych migrantów, bo po „poważnej” rozmowie Tusk-Scholz Niemcy podrzucili nam kolejnych.
Symptomatyczne są słowa premiera Tuska, który przekonuje, że „uzyskał ze wszystkich stron zapewnienie, że Polska będzie miała jeden z rozstrzygających głosów jeśli chodzi o kwestie związane z bezpieczeństwem naszych granic”. To niesamowite, że dla lidera Koalicji Obywatelskiej nie ma niczego zdrożnego w tym, że w kwestiach związanych z bezpieczeństwem naszych granic Polska nie ma decydującego, jedynego głosu, ale „JEDEN Z rozstrzygających”.
Jak to się ma do deklaracji z expose o tym, że Tusk „nie da się ograć”? Nijak. Chyba, że tak jest, że jego wcale nie ogrywają, bo on swoje (nowy stołek?) załatwia, a ogrywana jest Polska za jego pełną zgodą? Jeśli tak jest, to oznacza, że polski premier gra w przeciwnej do naszej drużynie, a na to jest jedno słowo: zdrada.
Faktem jest, co potwierdzają ostatnie wydarzenia, ale i doświadczenie lat 2007-2015, że rzekoma siła Donalda Tuska w Unii Europejskiej okazuje się być jedynie iluzją, a Polska płaci za to wysoką cenę. Tusk nie jest liderem, który stoi na straży polskich interesów, rozwoju i dobrobytu, lecz politykiem, który gra na korzyść obcych interesów, odwracając się od swoich rodaków.