Reklama

Niedziela Sandomierska

Okruchy dobra

17 czerwca obchodzone jest w Kościele wspomnienie św. Brata Alberta Chmielewskiego. Kościół w tym dniu szczególnie zachęca – czytamy w kalendarzu liturgicznym – do wspierania ubogich i modlitwy za tych, którzy się nimi opiekują

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W Internecie nastolatek wrzuca pytanie o nazwiska ludzi znanych z działalności charytatywnej. Dostał taką pracę domową, skarży się. Odzywają się inni, widocznie temat ten jest zadawany w całej Polsce. Młodzi tworzą listę takich ludzi. Bez dyskusyjne są pierwsze trzy nazwiska: Jan Paweł II, Matka Teresa z Kalkuty i Brat Albert – wszyscy już święci. Ale nauczyciele więcej. Młodzi marudzą, złoszczą się, narzekają, ale wreszcie padają kolejne propozycje – z miejsca albo wyśmiewane, albo przyjmowane z entuzjazmem.

Anna Dymna, Janina Ochojska, Marek Kotański, gwiazda amerykańskiego kina Angelina Jolie z mężem Bradem Pitem, a także nasz człowiek w amerykańskiej koszykówce Marcin Gortat. Nagle ktoś piszę – moja babcia od lat opiekuje się niepełnosprawną sąsiadką O dziwo młodzież tym razem nie wyśmiewa. Przez moment Internet milczy, a potem widzę, jak ktoś inny wrzuca – mój ojciec płaci za rehabilitację syna swojego pracownika.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Pomyślałam, że coś w tym jest. Bo przecież liczą się w krajobrazie dobroczynności nie tylko wielkie organizacje, jak Caritas czy Polski Czerwony Krzyż, których działalność znamy i doceniamy. Nie tylko istotne są mniejsze i mniej znane stowarzyszenia i fundacje, nastawione na pomoc dla wybranej grupy potrzebujących.

Ks. Jacek Stryczek, szef stowarzyszenia „Wiosna”, które organizuje m.in. „Szlachetną Paczkę” twierdzi, że duża organizacja nie zawsze jest w stanie dotrzeć do każdej potrzebującej osoby. Wspomina swoje doświadczenia z czasów powodzi. Gdy dostawali od gminy listę powodzian osobiście weryfikowali potrzeby każdej osoby. I okazywało się, że nie wszyscy chcieli kocy, kaloszy i łopat. W morzu polskiej biedy, niezaradności i zagubienia każdy człowiek, dodajmy – każdy dobry człowiek, jest na wagę złota.

Idziemy tym tropem... Czyjaś babcia, ojciec, sąsiadka. Jak wygląda nasza wyobraźnia miłosierdzia, o którą tak mocno apelował św. Jan Paweł II? Pomagamy sobie po sąsiedzku czy wśród znajonych? Zrobimy w pracy kwestę, by ulżyć chorej na raka koleżance?

Reklama

Anka z Sandomierza twierdzi, że trzeba tworzyć lokalne banki ludzi pomagających. Anka, którą czasami pisywała do „Niedzieli” obrazki z emigracji, kilka lat przemieszkała na północy Anglii. Wysoka, szczupła, wysportowana. Matka trójki dzieci i żona Maćka.

– Mieszkaliśmy w małym miasteczku, pracowaliśmy na wiejskiej fermie. Rodziły się nam dzieci, trzeba było szukać większych mieszkań, kolejnej pracy. Życie w biegu, zupełne szaleństwo. Aż kiedyś zatrzymała mnie starsza pani, w typie wróżki z bajki, i mówi, że chętnie zajmie się dziećmi, żebym mogła odsapnąć. Tak zaczęła się nasza znajomość z Mary. To ona nauczyła nas umiejętności dawania i brania. Okazuje się, że od czasu II Wojny Światowej, gdy prawie wszyscy mężczyźni z tej mieściny walczyli na froncie, kobiety, żeby jakoś poradzić sobie z obowiązkami, także tymi męskimi, utworzyły coś w rodzaju listy „która, co potrafi”. A potem tylko wymieniały się umiejętnościami. Ten zwyczaj przetrwał do dziś w nieco zmienionej formie. Z czasem staliśmy się z mężem częścią tego łańcuszka ludzi dobrej woli – tak nazywała Mary. Mary opiekowała się naszymi dzieciakami, a my robiliśmy staruszce cotygodniowe zakupy, Maciek wykonywał czasem drobne naprawy w jej domu. Okazało się, że znajoma Mary codziennie odwozi swoje wnuki do przedszkola, więc zgodziła się zabierać także nasze. Natomiast ja realizowałam recepty tej kobiety, bo akurat pracowałam w miasteczku z apteką. Ona zapraszała na ciasto i uczyła mnie angielskiego. Tak to działało.

Niedawno wrócili do Polski, bo uznali, że chcą wychować dzieci w Ojczyźnie. Z perspektywy kilku lat nieobecności w kraju, Anka widzi, jak bardzo Polacy się zmienili. Po części na korzyść, w części nie. Ta część negatywna dotyczy zwłaszcza zamykania się na drugiego człowieka. Maciej, mąż Anki, wychował się na podkarpackiej wsi i twierdzi, że dawniej swojak to był swojak. Jakby brat. Dziś w jego wsi stoją piękne domy, ogrodzone pięknymi płotami, ale nie ma już ławeczek, pod którymi siadało się i czekało, by sąsiad się dosiadł. A jak się dosiadł, to człowiek wiedział co się we wsi dzieje. Żyło się trochę życiem innych, to prawda, ale w chwilach trudnych, można było na ludzi liczyć. Sąsiadowi nie wypadało odmówić pomocy.

Reklama

Anka chce teraz stworzyć w swoim otoczeniu taki bank ludzi pomagających.

– Początki są trudne. – śmieje się – Zrobiliśmy się strasznie nieufni. Podam przykład: zaproponowałam sąsiadce, że mogę zajrzeć do jej chorej matki. Widzę, że dziewczyna dwoi się i troi, żeby pogodzić obowiązki rodzinne z opieką nad mamą cierpiącą na demencję. Mieszkam obok, żaden problem, chętnie pomogę. Za drugim razem zapytała ile płaci. Wyłożyłam jej moją filozofię, więc proszę ją tylko, by przy okazji swoich zakupów w supermarkecie, kupiła też coś dla mnie. Wtedy nie muszę rozbijać sobie dnia, by jechać do miasta. Chyba uznała, że ją wykorzystuję, bo nie reaguje już na dzień dobry... Nie mam jednak zamiaru przestać. Życie nauczyło mnie sztuki życzliwego przyglądania się światu i ludziom. Myślę, że także wiara zobowiązuje nas do wewnętrznej pracy, polegającej na dostrzeganiu wokół nas ludzi biedniejszych od nas, a takich ciągle w Polsce nie brakuje. Znam np. emerytowane nauczycielki, które godzinami chodzą po lesie z kijami. Chemiczka z matematyczką, jak ustaliłam. Chcę je namówić do darmowych korepetycji dla dzieci Jadzi, którą zostawił mąż i teraz kobieta haruje na dwóch etatach, a dzieci nie radzą sobie w szkole. W zamian, mogę dawać im lekcje angielskiego. Pomaganie daje dobre samopoczucie, człowiek ma wrażenie, że coś od niego zależy, więc nie bójmy się wychodzić do świata z wyciągniętą dłonią.

Zosia, którą poznałam podczas zbierania materiałów do tekstu o klęsce powodzi, nie ma łatwego życia. Jej synek Jacek obarczony jest niepełnosprawnością umysłową. Mąż odszedł kilka lat temu i ślad po nim zaginął. Zośka może pracować tylko dorywczo, więc sprząta ludziom po domach, opiekuje się chorymi, pracuje np. przy zbiorach na plantacjach. Jest dzielna, często się uśmiecha i nie narzeka. Gdy spotkałyśmy się pierwszy raz jej stareński domek po rodzicach, niemal zmyła woda. Stała wtedy na środku pokoju w starych spodniach od dresu, z wiadrem w ręce i zarzekała się, że niczego jej nie potrzeba. W domu nie było podłogi, ściany na metr w wodzie, a ona oznajmia butnie, że da radę. Rozmawiamy teraz i pytam, czy dalej jest taka harda. Zośka opowiada, że powódź zabrała jej wtedy niemal wszystko, ale też czegoś nauczyła. Że w najczarniejszym dniu jej życia – gdy odwiozła synka do punktu ewakuacyjnego, a sama pobiegła ratować co się da, a było tego niewiele...zdarzył się cud. A właściwie dwa. Jacusia wypatrzyła terapeutka. Pani już na emeryturze. Niech mi ktoś udowodni, że dobry Bóg nie maczał w tym palców...– mówi dziś Zosia. – Tam był wtedy taki harmider, taka masa ludzi, takie nerwy. A ona zboczyła małego chłopca siedzącego grzeczniutko z babcią i podeszła do nich... Mnie w tym czasie dach się osypywał na głowę, gdy wpadli do środka młodzi ludzie, chyba nawet z Częstochowy. Przyjechali z własnej woli do powodzian. W mokrych butach, utytłani w błocie razem ze mną czyścili domek, wynosili meble. Pomyślałam sobie, że bez nich bym chyba ducha wyzionęła ze zmęczenia. Że coś musi w tym być, jakiś zamysł Boży wobec mnie. Jakbym miała zobaczyć, że nie jestem sama. Że wokoło krążą ludzie, którym pomaganie sprawia radość. Bo ci młodzi byli w tym całym swoim zapracowaniu radośni... Ta pani z punktu ewakuacji, p. Helena, zajęła się Jacusiem na dobre. Pomogła mi dostać dofinansowanie z NFZ, dotrzeć do rehabilitantów. Dawniej myślałam, że na świecie więcej jest ludzi obojętnych, niż dobrych. Więcej takich, co myślą tylko o sobie. Przez wiele lat spotykałam właśnie takich. A może ja zwyczajnie nie dostrzegałam dobra, jakbym miała na nosie okulary, które skrzywiają obraz świata. Dzisiaj nie wstydzę się prosić o pomoc i sama, gdzie tylko mogę, pomagam. Spotykam teraz wielu dobrych ludzi: wolontariuszy, społeczników, albo takich zwyczajnych, czasem nieznajomych. Chcę im podziękować w imieniu ludzi, takich jak ja: biednych, obitych przez los, poranionych, zapracowanych, czasem niezaradnych – zapewnić, że jesteście dla nas jak anioły, które zsyła Niebo. Bo jeśli człowiek doświadcza trudów codziennego życia i już nie daje rady, a raptem zjawia się ktoś, kto nas w ty marszu podtrzyma, to niewiele jest rzeczy lepszych. Dziękujemy Wam...

2014-06-12 07:32

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Z wizytą u świętego

To powinna być „obowiązkowa” wyprawa dla wszystkich turystów przyjeżdżających do Zakopanego z terenu naszej diecezji. Szczególnie dla grup zorganizowanych. I nie jest to uszczęśliwianie na siłę, tylko serdeczna rada. Gdzie więc należy się udać w pierwszej kolejności po przyjechaniu do stolicy Tatr? Oczywiście, do klasztoru Sióstr Albertynek i pustelni św. Brata Alberta, umiejscowionych na zboczach Tatrzańskiego Parku Narodowego

Patron naszej diecezji – św. Brat Albert – założyciel zakonu albertyńskiego – linii męskiej i żeńskiej, powstaniec, malarz, święty Kościoła katolickiego, znany z pełnego poświęcenia się pracy na rzecz biednych i bezdomnych – bardzo lubił przebywać w tym właśnie miejscu. Gdy tylko znajdował się w Zakopanem, odnaleźć go można było właśnie w jego pustelni. Dziś możemy ją zwiedzać i zobaczyć skromne wyposażenie pamiętające czasy wizyt świętego. Wyprawa nie jest ani czasochłonna, ani kosztowna, bowiem z Kuźnic prowadzi do niej kamienista droga, zwana Traktem Brata Alberta. Piszę: nie jest kosztowna, bo choć trasa znajduje się na terenie parku narodowego, nie trzeba płacić za bilet wstępu. Kasy usytuowane są powyżej kompleksu klasztornego. I wycieczka nie zajmuje też dużo czasu, bo spod kolejki linowej w Kuźnicach do pustelni dotrzemy w góra 15-20 minut, idąc spokojnym tempem. Jeśli będziemy mieli dość czasu i chęci, możemy powędrować dalej do kaplicy albertynów na Śpiącej Górce lub szlakiem niebieskim na Halę Kondratową i dalej – na Giewont.

CZYTAJ DALEJ

Cenzura czy mowa nienawiści?

2024-04-23 12:03

Niedziela Ogólnopolska 17/2024, str. 34-35

[ TEMATY ]

gender

Adobe Stock

Ostra krytyka środowisk homoseksualnych oraz jednoznaczne twierdzenie, że są tylko dwie płcie, już niedługo może się stać przestępstwem zagrożonym karą 3 lat więzienia. Takie zmiany w Kodeksie karnym przygotował resort sprawiedliwości.

Opublikowany na stronie Rządowego Centrum Legislacji projekt zmian Kodeksu karnego ma zapewnić „pełniejszą realizację konstytucyjnego zakazu dyskryminacji ze względu na jakąkolwiek przyczynę, a także realizację międzynarodowych zaleceń w zakresie standardu ochrony przed mową nienawiści i przestępstwami z nienawiści”. „Mowa nienawiści” to specjalnie zaprojektowany termin prawniczy, który jest narzędziem służącym do zakazu krytyki m.in. ze względu na „orientację seksualną” lub „tożsamość płciową”. W ekstremalnych przypadkach za mówienie i pisanie, że aktywny homoseksualizm jest grzechem, albo za podkreślanie, iż istnieją tylko dwie płcie, może grozić nawet do 3 lat więzienia. – Oczywiście, nie stanie się to od razu, bo nie wiadomo, jak zachowają się polskie sądy, ale praktyka wymiaru sprawiedliwości w innych państwach wskazuje, że najpierw jest seria procesów, a później coraz większe ograniczanie wolności słowa – mówi mec. Rafał Dorosiński, który z ramienia Ordo Iuris monitoruje proponowane zmiany w Kodeksie karnym ws. „mowy nienawiści”.

CZYTAJ DALEJ

Lublin. Spotkanie biskupów z Polski i Niemiec

2024-04-25 10:21

Tomasz Koryszko/ KUL

Arcybiskup Stanisław Budzik jest gospodarzem spotkania grupy kontaktowej Episkopatów Polski i Niemiec.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję