Reklama

Media

Niepokorne wolne słowo

– Dzisiejszy dzień jest dziwny – świąteczno-nieświąteczny, każdy z nas doświadcza dwóch uczuć: 25 lat temu większość z nas radowała się, że kończy się komunizm, a dzisiaj, słuchając prezydenta Komorowskiego, który niby przemawiał poprawnie, jakoś ręce nie składały się do braw – mówił na spotkaniu zorganizowanym przez „Solidarnych 2010” i Klub Ronina szef Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krzysztof Skowroński

Niedziela Ogólnopolska 25/2014, str. 36-37

[ TEMATY ]

media

DOMINIK RÓŻAŃSKI

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dnia 4 czerwca 2014 r. odbywało się wiele radosnych i świątecznych spotkań, jednak to poświęcone wolności słowa w wolnej Polsce było raczej smutne, choć nie bez silnego wątku nadziei.

Z troską mówiono o coraz bardziej palącej potrzebie i o trudach budowania naprawdę niezależnych i naprawdę wolnych mediów. I nie było to spotkanie ludzi zgorzkniałych, bo nieuhonorowanych prezydenckimi odznaczeniami z okazji święta wolności „za wybitne osiągnięcia na rzecz wolności słowa w Polsce”, „za wkład w rozwój wolnych mediów i niezależnego dziennikarstwa”, jak np. chluba polskiej telewizji publicznej Tomasz Lis, jak Jarosław Gugała z Polsatu, a z TVN dyrektor programowy Edward Miszczak oraz cały zastęp dziennikarzy z „Gazety Wyborczej”. W uzasadnieniu do wręczonych Krzyży Oficerskich Orderu Odrodzenia Polski dodano także, że to „za wybitne zasługi w budowaniu niezależnej prasy w Polsce, za pielęgnowanie wartości, jakie legły u podstaw polskich przemian demokratycznych, za wkład w rozwój nowoczesnej publicystyki i przestrzeganie wysokich standardów w pracy dziennikarskiej, redakcyjnej i menadżerskiej”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Prezydent uhonorował, a jakże, także tych, którzy o wolne słowo walczyli jeszcze przed 25 laty, a niektórych z nich zaprosił nawet do wspólnego odsłaniania Memoriału Wolnego Słowa przed gmachem dawnej cenzury na ul. Mysiej w Warszawie. Przed tym nowym pomnikiem prezydent Komorowski z dumą przypomniał, że tylko w Polsce istniał na tak masową skalę podziemny ruch wydawniczy: „Tu były setki, a może i więcej drukarń podziemnych, tu było wiele różnych metod drukarskich, metod walki o wolne słowo”.

Rzecz w tym, że w 1989 r. walka o wolne słowo w Polsce wcale się nie skończyła. A konieczność jej kontynuacji w minionym ćwierćwieczu dostrzegała nie tylko ta wąska grupa ludzi, której jedynie słuszni, samozwańczy depozytariusze wolnego słowa przylepili łatkę oszołomów, lecz w ostatnich latach także milionowe rzesze polskiego społeczeństwa demonstrujące w obronie Telewizji Trwam.

Reklama

Krótkie życie wolnego słowa

Wolność słowa po 1989 r. i wolne media całkiem słusznie są przedstawiane jako jedna z cennych zdobyczy Okrągłego Stołu. Media powstające w III RP – zarówno te nowe, jak i te przekształcone z PRL-owskich – stworzyły główny nurt podporządkowany w istocie jednemu dysponentowi: przemożnej sile elit politycznych wyrosłych z gleby solidarnościowo-komunistycznych porozumień, z pominięciem woli narodu, wyrażonej bardzo jasno w wyborach 1989 r. Tyle że naród potem już się nie buntował, gdy dostawał dziesiątki kolorowych gazet, a przede wszystkim tę, która zawładnęła rynkiem poważnych dzienników, czyli „Gazetę Wyborczą”, a która do dziś ma – choć już chyba coraz mniejszy – wpływ na kształtowanie „pożądanych” postaw obywateli. 25 lat temu niemal wszyscy sądzili, że będzie to gazeta wolności, solidarności, wszystkich środowisk antykomunistycznych.

Proces blokowania wolnego słowa był konsekwentnie realizowany od początku lat 90. Rynek medialny został ukształtowany przez jedno środowisko polityczne i ze wsparciem kapitału zagranicznego. Niezwykle łakomym kąskiem zarówno dla polityków, jak i wielkiego biznesu były koncesje telewizyjne i radiowe, które zostały przyznane wybrańcom. – Na początku lat 90. – wspomina Maciej Pawlicki, uczestnik wielu medialnych przedsięwzięć w minionym 25-leciu – tak naprawdę wielu z nas nie zdawało sobie sprawy z wagi chwili, a rozpędzający się pociąg pojechał już w inną stronę. Potem następowały konsekwentnie kolejne działania tego z góry założonego procesu kształtowania rynku mediów.

Działania te polegały na brutalnym dławieniu konkurencji na rynku medialnym – zarówno biznesowej, jak i politycznej oraz światopoglądowej. Jeśli w imię udawanego pluralizmu albo dzięki zbiegowi okoliczności (bo akurat w KRRiT mieli przewagę „niepoprawni”) przyznana została jakaś koncesja niepasująca do głównego nurtu, to i tak jej los był przesądzony – szybko została zdławiona lub wrogo przejęta (jak np. Telewizja Niepokalanów) albo po prostu wykupiona przez potentatów, czyli przez Polsat i TVN. Ta koncentracja na rynku telewizji – zauważa Pawlicki – dała o sobie znać przy rozdziale miejsc na platformie cyfrowej. Dopiero dzięki zaangażowaniu milionów ludzi z trudem dało się wyszarpać w skandaliczny sposób opóźnianą koncesję dla Telewizji Trwam, podczas gdy dwa wspomniane koncerny i spółki od nich zależne bez problemów zrealizowały całą długą listę swoich zamówień.

Reklama

Każdy, kto w minionych latach miał szczęście pracować w mediach choć trochę odbiegających od głównego nurtu, może opisać rozmaite mechanizmy i zabiegi – nie tylko te z zewnątrz, ale także te odśrodkowe – stosowane w celu ich unicestwienia lub przynajmniej unieszkodliwienia. Doskonałą ilustracją jest tu krótka historia dziennika „Życie” prowadzonego przez redaktora Tomasza Wołka, który obecnie wspiera swoim autorytetem media głównego nurtu... A trzeba powiedzieć, że czytelnicy „Życia” bardzo cenili sobie tę jego odrębność od „Gazety Wyborczej”, wyrażaną dość umownie jako „prawicowość”. „Życie” pokazało, że jednak istnieje w społeczeństwie wielkie zapotrzebowanie na prawdziwy pluralizm polityczny i światopoglądowy. A mimo to życie „Życia” było biedne i krótkie.

Wojna hybrydowa

Środowiska, które przejęły władzę po 4 czerwca 1989 r., z ogromną determinacją zadbały o to, aby jedynym wolnym głosem był ich głos. Od początku konsekwentnie niszczono konkurencyjne odrębności, z wielką wprawą prowadząc kampanie oszczerstw i szyderstw. W niektórych przypadkach namaszczone 4 czerwca lewicowo-laickie autorytety osobiście udawały się na Zachód, by szefostwu ponadnarodowych koncernów medialnych donieść o ideologicznych odchyleniach, jakich dopuszczają się wydawcy w ich polskich firmach. Niestety, w tym samym czasie politycy konserwatywni i prawicowi na ogół bagatelizowali media – jeśli nie liczyć chęci pokazywania się w nich – nie wspierali odpowiednio tych projektów, które mogłyby naprawdę spluralizować rynek medialny w Polsce. Jakby zlekceważyli sytuację, zapomnieli o tym, że nowoczesne media mogą odegrać kluczową rolę w realizowaniu ich politycznego przesłania, że mogą pomóc albo przeszkodzić w zachowaniu wolności, tożsamości i w przetrwaniu narodu.

Reklama

Media liberalno-lewicowe – wsparte postkomunistycznym i zagranicznym kapitałem – przejęły więc dość łatwo prawie cały polski rynek oraz rząd dusz i zgodnie ze swą misją włączyły się w prowadzenie tzw. wojny hybrydowej, która polega na destabilizacji społeczeństwa, minimalizowaniu poczucia wspólnoty narodowej i najzwyklejszym, metodycznym ogłupianiu ludzi, by stali się bezkrytycznymi konsumentami wszystkiego, co zostanie im podane.

W krajach demokracji zachodniej tego rodzaju proces rozpoczął się w latach 30. ubiegłego wieku, a potem toczył się w stałym rytmie. W Polsce mamy do czynienia z tym zjawiskiem od czasu przełomu, czyli od 4 czerwca 1989 r. Gdy wolność słowa została zawłaszczona przez tę jedną opcję światopoglądową i polityczną, gorliwie przystąpiono do nadrabiania „zapóźnień cywilizacyjnych”. Dzięki sprawnie i szybko zbudowanym narzędziom społecznego przekazu skutecznie wmówiono odbiorcom, że wszyscy pozostali nie mają racji, że są ciemni, nienowocześni lub po prostu bredzą.

Nadzwyczaj łatwo udało się przekonać Polaków, że nie ma sensu uczestniczyć w polityce, ponieważ jest to wręcz obrzydliwe zajęcie, a nie działanie dla dobra wspólnego, że nie ma uczciwych polityków, a głupi i nieuczciwi są zwłaszcza ci z prawicy. Wydaje się, że Polacy zrazu dość naiwnie uwierzyli tym – jak sądzili – wolnym mediom. Na wszelki wypadek postanowili być jak najdalej od brudnej polityki, zajęli się grillowaniem, oglądaniem „tokszołów” i meczów... Tak więc umiejętnie prowadzona wojna hybrydowa – przez kłamstwo, ośmieszanie, kompromitowanie stylu debaty publicznej – doprowadziła do zniechęcenia wielkiej części polskiego społeczeństwa do uczestniczenia w życiu publicznym.

Reklama

Słabości wolności

Z biegiem lat od odzyskania przez Polskę wolności budowano coraz to nowe zapory blokujące rozwój mediów innych niż te zadekretowane 25 lat temu, właśnie lewicowo-liberalne przede wszystkim. – Powstał system polegający na blokadzie finansowej i karaniu niepokornych – mówi Ewa Stankiewicz, dziennikarka i reżyserka filmowa – który nie pozwala nam się przebić poza pewien poziom, poza którym stalibyśmy się zagrożeniem dla mainstreamu, ponieważ ludzie mogliby nas usłyszeć, samodzielnie wyrabiać sobie poglądy i nie ulegać mediom głównego nurtu, które spójnie kłamią, przemilczają pewne fakty, sprawiają, że słowa tracą sens. A kiedy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność...

Główną podporą systemu blokującego wolność słowa w III RP są niezlustrowane sądownictwo (odważni dziennikarze są przez wielu sędziów traktowani niezrozumiale srogo) oraz prawo nakładające dziennikarzom kaganiec (art. 212 KK i art. 448 KC). W obawie przed prywatnym bankructwem – za naruszenie czyichś dóbr osobistych sąd może zasądzić zadośćuczynienie, którego wysokość ocenia on sam, do tego dochodzą często bardzo wysokie koszty przeprosin w mediach ogólnopolskich – lub tylko za cenę utrzymania pracy dziennikarze stosują autocenzurę. Można powiedzieć, że u schyłku PRL-u byli odważniejsi, bo wtedy ten, kto miał na koncie więcej cenzorskich ingerencji, w środowisku zawodowym uchodził za bohatera. Obecnie takie bohaterstwo ma swoją bardziej wymierną cenę, wymaga wielkiej odwagi lub desperacji, bo w imię uczciwości i wolności słowa można stracić dorobek życia.

Reklama

O tym, jak bardzo wolność słowa jest dziś przeliczalna na pieniądze, świadczy bardzo rozwinięty w Polsce rynek reklam, który stanowi pewien zamknięty obieg, zaklęty krąg sypiący złotym deszczem tylko na media głównego nurtu.

Nawet jeśli jakieś inne medium – czyli prawicowo-konserwatywne – według reklamodawczych kryteriów stanie się odpowiednio profesjonalne lub zyska odpowiednią liczbę odbiorców, to i tak nie może liczyć na łaskawość reklamodawców, którzy posługują się pogardliwym stereotypem, że prawica przemawia tylko do ludzi starych, z prowincji i źle wykształconych, a zatem mija się z celem reklam. Do tego dochodzą oczywiście resentymenty światopoglądowe i interesy polityczne handlarzy reklam, a zwłaszcza bardzo hojnych reklamodawców zależnych od aktualnej władzy (spółek państwowych, organów administracji). Dlatego np. Telewizja Republika mimo atrakcyjności widza – okazuje się bowiem, że prawicowi widzowie są młodzi, wykształceni, a nawet pochodzą z wielkich miast – nie potrafi przebić tego zaklętego zewnętrznego kręgu polityczno-reklamowego.

Niepokorni siłacze

Mimo systemowych blokad i trudności niepokorne media wkraczają na rynek coraz śmielej i bez kompleksów. Radio Wnet właśnie skończyło 5 lat i można je odbierać nie tylko w Internecie, wciąż nadaje Radio Jutrzenka, pojawiło się Niepoprawne Radio PL, słychać Radio Warszawa, które współpracuje z licznymi radiofoniami lokalnymi. Ukazuje się nowy dziennik „Gazeta Polska Codziennie”, było „Uważam Rze”, które niejako przy okazji wyżej wspomnianych mechanizmów wypączkowało na dwa pisma – „Do Rzeczy” i „wSieci” z wartościowymi dodatkami historycznymi... W Internecie mamy mnóstwo wolnościowych portali. Trwają i rozwijają się, choć nie bez kłopotów, media katolickie. Coraz większą poczytnością cieszą się „Nasz Dziennik” i Tygodnik Katolicki „Niedziela”. A Telewizja Trwam wreszcie może konkurować z innymi dużymi stacjami i już burzy spokój mainstreamu.

Reklama

Możliwość odwojowania mediów dla dobra wspólnego i wolności słowa teoretycznie – i paradoksalnie – istnieje właśnie dlatego, że wokół mnożą się głupstwo, kłamstwo, złodziejstwo, niekompetencja, które przekraczają już swą masę krytyczną. Niedawno jeden z długoletnich dziennikarzy „Gazety Wyborczej” z rozbrajającą szczerością wyznał, że skoro tak długo ogłupialiśmy ludzi, to teraz zbieramy tego plony...

Jak zaradzić złu? Obowiązkiem wszystkich uczciwych i myślących ludzi jest budowanie sojuszy wokół konkretnych spraw. Tylko tak mogą powstawać i powstają przemawiające wolnym słowem niepokorne media. Z pewnością w Polsce z braku innych możliwości – przede wszystkim z powodu braku rodzimego wielkiego kapitału chętnego do inwestowania w media inne niż lewicowo-laickie – istnieje potrzeba tworzenia mediów społecznych, spółdzielczych. To trudne zadanie, a ci, którzy się go dziś podejmują, są prawdziwymi bohaterami i siłaczami. Nie dostają jednak orderów. Może kiedyś...

Jeżeli nie uda nam się zrobić czegoś teraz – martwiono się na nieświątecznym spotkaniu w dniu święta wolności – do najbliższych wyborów, to ten fatalny układ po roku 2015 zostanie domknięty. Z kraju wyemigruje kolejnych kilka milionów Polaków, a nad Wisłą zostanie prosty ludek, któremu nie wolno myśleć.

2014-06-16 13:56

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Zapaść polskich mediów na Wschodzie

W ciągu dwóch ostatnich lat zamknięto połowę polskich redakcji za wschodnią granicą, a te, które przetrwały, toną w długach. Ich katastrofalny stan to zasługa polityki Ministerstwa Spraw Zagranicznych

Polscy dziennikarze z kresów dawnej Rzeczypospolitej są przerażeni. Działania MSZ sprawiły, że nasi rodacy czują się osamotnieni i niepotrzebni. Zmniejszenie o ok. 50 proc. dotacji na polską prasę, radio, telewizję i portale internetowe sprawia, że coraz trudniej jest im pielęgnować ojczystą mowę i patriotyczne tradycje. – Jeżeli jesteśmy niepotrzebni, to proszę nam to powiedzieć – oświadczył w Senacie podczas konferencji nt. „Polskie media na Wschodzie” Zygmunt Klonowski z „Kuriera Wileńskiego”. – Spotykamy się kolejny raz i nic z tego nie wynika. Czujemy się jak pasożyty, które przyjeżdżają do Polski tylko po pieniądze.

CZYTAJ DALEJ

Prawo ucznia do udziału w rekolekcjach

2024-03-25 13:52

[ TEMATY ]

rekolekcje

Karol Porwich/Niedziela

Antyreligijne organizacje pozarządowe wysyłają pisma do dyrektorów szkół, w których organizowane są rekolekcje. Może to mieć na celu wywołanie tzw. „efektu mrożącego”, czyli wzbudzenia wśród dyrektorów szkół obawy przed organizacją rekolekcji.

Ordo Iuris wskazuje w analizie, że rekolekcje mogą odbywać się zarówno w kościele, jak i na terenie szkoły, a ich uczestnikiem może być każdy uczeń, który wyrazi taką wolę. Szkoła musi zapewnić uczniom opiekę w czasie rekolekcji. Polecenie nauczycielowi sprawowania takiej opieki nie narusza jego praw.

CZYTAJ DALEJ

Wspaniałe świadectwo wrażliwości liturgicznej

2024-03-28 12:37

[ TEMATY ]

Msza Wieczerzy Pańskiej

parafia św. Stanisława Kostki w Zielonej Górze

procesja z darami

Archiwum parafii

Kolejny rok przygotowujemy bardzo uroczystą procesję z darami na Wielki Czwartek. To taka tradycja w naszej parafii - mówi Iwona Szablewska (pierwsza z prawej)

Kolejny rok przygotowujemy bardzo uroczystą procesję z darami na Wielki Czwartek. To taka tradycja w naszej parafii - mówi Iwona Szablewska (pierwsza z prawej)

Parafia wprawdzie niewielka, ale zaangażowanie i hojność wiernych – bardzo duże. Parafia św. Stanisława Kostki to zielonogórski fenomen. W tym roku na procesję z darami na Mszę Wieczerzy Pańskiej uzbierano tam ogromną sumę, a w samą procesję zaangażowało się ponad 200 osób!

- Kolejny rok przygotowujemy bardzo uroczystą procesję z darami na Wielki Czwartek. To taka tradycja w naszej parafii, bardzo związana z tym jak mocno stawiamy na liturgię i na edukację liturgiczną wszystkich wiernych – mówi Iwona Szablewska, wiceprzewodnicząca duszpasterskiej rady parafialnej i precentorka. - Jesteśmy bardzo małą parafią jak na realia Zielonej Góry, bo liczymy 3,5 tys. mieszkańców, a do kościoła w niedzielę na Mszę św. regularnie przychodzi 400 osób. W procesję z darami w tym roku zaangażowało się 250 osób. To ponad 70 rodzin, co daje nam 150 osób, i kolejne 100 osób, niepowtarzalnych, to ci, którzy są we wspólnotach. Zwyczaj jest taki, że w ciągu roku przyglądamy się, co jest tak naprawdę potrzebne jeszcze do sprawowania liturgii, a że jesteśmy młodą parafią „na dorobku” to wiele rzeczy nam brakowało, więc zawsze staramy się ustalać priorytety z proboszczem i służbą liturgiczną – podkreśla pani Iwona. Dodaje, że we wszystkim ważna jest też transparentność, by ofiarodawcy mieli świadomość, na co i w jaki sposób zostały rozdysponowane pieniądze. - W procesję z darami czynnie zaangażowało się 62,5% parafian. To wspaniałe świadectwo wrażliwości liturgicznej, dbania o jej piękno – to wszystko dla naszego Pana Jezusa Chrystusa – mówi Iwona Szablewska.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję