Ośmiu wolontariuszy z Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego działającego przy Liceum Salezjańskim we Wrocławiu uczestniczyło w projekcie „Liberia 2004”. Od 2 do 29 lipca pod opieką dyrektora szkoły ks. Jerzego Babiaka SDB pomagali prowadzić półkolonie dla ponad czterystu dzieci w Monrovii.
Wyjazd pełen wątpliwości
Przed wyjazdem do Liberii wolontariusze musieli przygotować się do panującej w Afryce sytuacji choć w Monrovii ryzyko zachorowania na ebolę było niskie, trzeba było poznać profilaktyczne zachowania. Wieczorem 2 lipca wraz ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi wolontariusze i ich opiekun spotkali się na Mszy św., podczas której zawierzyli wyjazd i cały pobyt w Afryce Panu Bogu. Ewangelia z tego dnia dotyczyła uciszenia burzy na jeziorze, co było dodatkową otuchą dla wyruszających w tak długą drogę. Po Eucharystii ekipa udała się busem do Monachium, gdzie nad ranem gościła u polskiej rodziny. Następnie samolotem przetransportowali się do Londynu, a stamtąd wreszcie do Monrovii, gdzie czekało na nich mnóstwo niespodzianek...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pierwsze problemy
Reklama
Mogłoby się wydawać, że problem bariery językowej w Liberii nie istnieje, bo większość ludzi posługuje się językiem angielskim. Tymczasem zderzenie z afrykańską rzeczywistością pokazało, że angielski liberyjski znacznie różni się od angielskiego brytyjskiego, którego uczy się polska młodzież. Różnice były duże, ale udało nam się porozumieć z Liberyjczykami mówi Mikołaj, jeden z wolontariuszy. Powstała nawet książka, która tłumaczy liberyjską wersję angielskiego na język brytyjski. Zaskoczeniem dla salezjańskiej młodzieży był też klimat gorący i wilgotny. Przyzwyczailiśmy się do niego, bo pogoda się nie zmieniała, ale szybko się męczyliśmy wspominają wolontariusze. Moskitiery chroniące przed owadami bardzo się przydały, ale wbrew oczekiwaniom, komary pojawiły się dopiero pod koniec wyjazdu, a ślady po ich ukąszeniach były widoczną pamiątką po afrykańskiej wyprawie.
Kraj pełen potencjału
Reklama
Przez czternaście lat w Liberii toczyła się wojna, od której zakończenia mija dopiero jedenasty rok. Kraj ciągle dźwiga na swoich barkach brzemię zniszczenia wywołanego przez walki, największy problem, z jakim się zmaga, obejmuje strefę gospodarczo-ekonomiczną. Trzyipółmilionowa populacja Liberyjczyków jest bardzo młoda ponad dwa miliony stanowią dzieci i młodzież, w których tkwi potencjał kraju. Wolontariusze z wrocławskiego Liceum udali się do Monrovii w odpowiedzi na prośbę i zaproszenie działających w Afryce salezjanów. W latach dziewięćdziesiątych stworzyli tam Młodzieżowe Centrum Don Bosco, w którym pracują wraz z dziećmi i młodzieżą. Ekipa z Polski miała pomóc w organizacji półkolonii dla ponad czterystu dzieci. Po przyjeździe do Monrovii wzięliśmy udział w ostatnim ze spotkań dla animatorów, zadeklarowaliśmy, jakich działań możemy się podjąć i w jakich godzinach będziemy pomagać opowiada ks. Jerzy Babiak. Do południa wolontariusze angażowali się w zajęcia dydaktyczne, później prowadzili zajęcia sportowo-rekreacyjne. Pomagałem cztero- i pięciolatkom w nauce pisania, angażowałem też dzieci do uczestnictwa w grze „skoki w workach” i zajęciach z koszykówki mówi wolontariusz Mateusz. Bolączką afrykańskich szkół jest to, że lekcje odbywają się w bardzo dużych grupach, nawet po pięćdziesiąt osób. Niektóre dzieci umiały płynnie czytać i radziły sobie z pisaniem, inne nie potrafiły nawet trzymać ołówka w ręku dodaje Mateusz. To było dla nas niepokojące, dlatego staraliśmy się jak najbardziej im pomóc. Po raz czwarty realizowałem projekt w Afryce i zauważyłem, że jest tutaj bardzo wartościowa i kreatywna młodzież, której brakuje edukacji dodaje ks. Jerzy Babiak.
Zależało mi na tym, żeby maksymalnie wykorzystać czas, jaki tam spędziliśmy. Codziennie spotykaliśmy się wieczorem, by podsumować dzień, dzieliliśmy się obawami, wtedy dopingowałem wolontariuszy, mówiłem, nad czym trzeba popracować, co trzeba zmienić. Wysiłek się opłacał, wolontariusze wspominają, że między nimi a dziećmi wytworzyły się więzi, codziennym obowiązkom towarzyszył uśmiech, a pożegnaniu łzy.
Z życia półkolonii
Dzieci, które uczestniczyły w półkolonii, czas miały wypełniony co do minuty. Zajęcia rozpoczynały o godz. 8.30, kończyły o godz. 17.30. Na początek trzeba było się przywitać codziennie więc z radością i uśmiechem, w rytmie dźwięków płynących z afrykańskich bębnów, głośno witały się z innymi. Aby usprawnić pracę, podzielono je na cztery mniejsze grupy. Zajmowaliśmy się zarówno zaledwie kilkuletnimi dziećmi, jak i nastolatkami relacjonuje ks. Jerzy Babiak. Dzieci reprezentowały rodziny ubogie, ale też i te lepiej sytuowane, nie zauważyliśmy, by były źle ubrane, czy nie nosiły butów. Mieszkańcy Liberii wspierani są przez rodziny ze Stanów Zjednoczonych, dzięki czemu, choć kraj zaliczany jest do jednego z najuboższych, mogą zachować pewien standard życia. Po radosnym przywitaniu przechodzono do bloku naukowego, w który włączali się miejscowi nauczyciele, m.in. fizyki, matematyki czy historii. Później dzieci mogły przeznaczyć czas na rozwijanie swoich talentów, a pula zajęć, jakie miały do wyboru, była naprawdę bardzo duża. W Monrovii przeprowadzano warsztaty gry na keyboardzie, trąbce, gitarze, można było także poznać tajniki karate, sprawdzić się w tańcu czy wykazać plastycznie. Wolontariusze z Wrocławia zaprezentowali dzieciom taniec brazylijski, który szybko zyskał ich sympatię. Nauczyli także dzieci gry św. Jana Bosko nazywanej „Cztery zamki”, która polega na zdobywaniu przez dwie rywalizujące ze sobą drużyny jak największej ilości zamków. W ciągu dnia nie brakowało też czasu na modlitwę, bo półkolonia ma też charakter ewangelizacyjny. Przeważający w Monrovii baptyści i metodyści nie organizują w wakacje zajęć dla dzieci, przeprowadzają jedynie stacjonarne kursy biblijne i języka angielskiego. W prowadzonych na półkolonii modlitwach brali udział nie tylko katolicy, ale i inni chrześcijanie, a nawet wyznawcy islamu. Odmawialiśmy „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”, modliliśmy się też śpiewem. Troszczyliśmy się o to, by wiara dzieci się rozwijała opowiada ks. Jerzy Babiak.
Afrykańskie ciekawostki
Do Liberii tuż po jej powstaniu dotarł Kościół Metodystów i Baptystów. Dziś chrześcijanie stanowią tam 40% ludności, katolicy tylko 3% i choć Kościół katolicki jest tam obecny od stu lat, sytuacja się nie zmienia. Wolontariusze z Wrocławia doświadczyli otwartości i inności afrykańskiego Kościoła. Msza w Liberii wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce opowiadają. Jednym z ciekawszych elementów jest to, że nikt nie zbiera tacy, ale wszyscy tłumnie udają się przed ołtarz, by tam złożyć ofiarę. Potem następuje procesja z bardzo dziwnymi darami wśród nich znajdują się np. papryczki i papier toaletowy. Liberyjczycy zaskoczyli młodzież otwartością i radością, która towarzyszy im mimo trudnej sytuacji materialnej, w jakiej wielu z nich się znajduje. Wolontariusze mogli jednak przekonać się na własne oczy, że Afryka to nie tylko bieda i cierpienie, ale też życie pełne kolorów, uśmiechu i cieszenia się tym, co jest.