Reklama

Niedziela na Podbeskidziu

Na wyjazd do Peru dałam mu krzyż

Z Urszulą Raczek z domu Tomaszek, najstarszą siostrą o. Michała Tomaszka – o domu rodzinnym męczennika z Peru, rozmawia ks. Piotr Bączek

Niedziela bielsko-żywiecka 49/2015, str. 4-5

[ TEMATY ]

wywiad

PB

W zbiorach rodzinnych mamy kilka tysięcy zdjęć zrobionych przez Michała - mówi p. Urszula, siostra o. Michała Tomaszka

W zbiorach rodzinnych mamy kilka tysięcy zdjęć zrobionych przez Michała - mówi p. Urszula, siostra  o. Michała Tomaszka

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

KS. PIOTR BĄCZEK: – Rodzony brat zostaje wyniesiony do chwały ołtarzy. Co dla Pani oznacza to wydarzenie?

URSZULA RACZEK: – Wydaje mi się, że ja, jako siostra, mam dziś większą śmiałość prosić Boga za przyczyną brata, by wskazywał taką drogę, by tak żyć, aby dojść do tego celu, do jakiego każdy wierzący powinien dążyć. Chodzi o świętość, do której każdy z nas jest powołany. Michał pokazał nam, że osiągnięcie tego celu jest możliwe. Pokazał nam to swoim normalnym życiem.

– No właśnie, normalne życie… Początkowo zawsze określa je nasz dom rodzinny. Jak dziś Pani określiłaby wasz dom rodzinny?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

– Dziadkowie mieszkali w domku wybudowanym z kamienia i gliny, gdzie mieściła się jedna izba i kuchnia. Postawili taką lepiankę, bo kiedy po wojnie wrócili do Łękawicy, przedwojennego domu już nie było. Ten gliniano-kamienny dom nazywaliśmy „Betlejem”. Z dzieciństwa pamiętam, że tak właśnie się mówiło. Z końcem lat 50. zaczęła się budowa nowego domu. Chłopcy urodzili się 23 września, a na święta Bożego Narodzenia mamusia i tatuś z czworgiem dzieci przeprowadzili się do nowego domu. Właściwie była to kuchnia z wystawionym z kamienia wybielonym piecem. W tym starym domu zostali dziadkowie i wujek. Z czasem „Betlejem” zostało rozebrane i dziadkowie przyszli mieszkać w nowo wybudowanym domu. W tym domu ważne były: modlitwa, praca, poczucie obowiązku.

– Wiem, że wcześnie umarł wam ojciec. Michał i Marek mieli wtedy po 9 lat. Czy byli mocno związani z tatą?

– Wszyscy byliśmy z nim mocno związani. Tato dużo chorował, był na rencie. Zmarł w 1969 r. Był już w szpitalu, gdy Michał i Marek mieli I Komunię Świętą. Dzień I Komunii wyglądał tak, że rano byliśmy na Msza św. o godz. 7.30 rano, bo taki był w parafii zwyczaj, i nawet nie pamiętam czy jedliśmy po Mszy śniadanie. Wszyscy – mama, czworo dzieci – tego majowego dnia pojechaliśmy do szpitala. Tato zmarł wkrótce po I Komunii chłopców – 9 czerwca.

– Jakim człowiekiem był wasz ojciec?

– Nie był surowy, ale bardzo wymagający i konsekwentny. Jeśli już coś zostało powiedziane przez ojca, to musiało tak właśnie być. Miał także głęboki szacunek dla wiary.

– A mama?

Reklama

– Mamusia była osobą bardzo wytrzymałą, mocno trzymającą się zasad w życiu. Jednocześnie nie zmuszała nas do niczego. Raczej przykładem swojego życia wpajała nam to, co dla niej było ważne. Pamiętam, po śmierci taty mieliśmy w domu jedno duże łóżko: deski, sprężyny i siennik wypchany słomą. I przez wiele lat my, dzieci razem z mamusią spaliśmy w tym jednym łóżku. Teraz mogę powiedzieć, że to także budowało naszą jedność. I ta jedność rzeczywiście była. W pewnym momencie mogliśmy już spać każdy oddzielnie, bo były ku temu warunki, ale jednak chcieliśmy być blisko siebie. I oczywiście każdego dnia wieczorem klękaliśmy do wspólnej modlitwy, do pacierza. Tego pilnował także tato, gdy żył. Po jego śmierci bardzo ważną była modlitwa w jego intencji.

– Po śmierci ojca pozostała matka z czworgiem dzieci. To nie był z pewnością łatwy czas…

– Tak, warunki materialne były bardzo trudne. Po śmierci taty została tylko emerytura rodzinna. Żyli dziadkowie, którzy także nie mieli dochodów. I do tego gospodarstwo: 2 hektary pola i 3 krowy w oborze. Dlatego chłopcy od najmłodszych lat musieli w utrzymaniu tego wszystkiego pomagać; pamiętam na przykład, że bardzo szybko nauczyli się kosić... Do pracy Michał był przyzwyczajony od najmłodszych lat. I to nie tylko u siebie, ale także u innych. Mieliśmy gospodarstwo, ale nie było sprzętu rolniczego, koni. Jeśli nam ktoś pomagał, to musieliśmy to odrobić. Dużo pracowaliśmy, czasem także zarobkowo, żeby kupić zeszyty, książki, to, co potrzebne do szkoły. Były i takie momenty, kiedy koledzy z sąsiedztwa kopali piłkę, a my wszyscy z mamą szliśmy do pracy w polu...

– Czy zauważyła Pani u swojego brata jakieś oznaki rodzącego się powołania zakonnego?

Reklama

– Przyznam się, że nie rozmawialiśmy na temat powołania z Michałem, po prostu nie było takich rozmów. Zaraz po I Komunii św. został ministrantem. Mamusia tego bardzo chciała. Mówiła, że jak chłopcy będą przy ołtarzu, to ich przynajmniej nie trzeba będzie tyle pilnować. Obaj bracia zostali więc ministrantami. Ale nie zauważyłam niczego szczególnego, toczyło się zwyczajne życie.
Teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że Michał chciał w życiu czegoś więcej. Chciał zdobyć coś więcej, niż tylko zawód. Ale tutaj trzymało go nienajlepsze świadectwo. Początkowo chciał iść do szkoły zawodowej salezjańskiej w Oświęcimiu. Ale rozmawiając z chrzestnym dowiedział się o franciszkańskim Niższym Seminarium Duchownym. W rychwałdzkim sanktuarium wywieszono ogłoszenie o takiej szkole, którą ojcowie prowadzili w Legnicy. I zdecydował się na tę szkołę. Potem przyszedł okres pobytu w klasztorze i studia w Krakowie. Ale z tego czasu niewiele pamiętam, bo wtedy właśnie rodziłam i wychowywałam moje dzieci.

– Jakie relacje łączyły Panią z bratem Michałem?

– Bardzo dobre. Trochę dlatego, że mieliśmy podobne usposobienie. Oboje byliśmy domatorami; tak mnie, jak i jemu najlepiej było w domu. Michał był taki, że zawsze chętnie pomagał w pracach domowych. Razem nam się dobrze pracowało. Czy to chodziło o pranie, gotowanie, pieczenie, sprzątanie –zawsze pomagał.
Gdy był w czwartej klasie niższego seminarium wychodziłam za mąż. Na weselu zrobił nam bardzo dużo zdjęć. Do dziś mam ten album fotografii ślubnych zrobionych i wywołanych przez niego. Michał uwielbiał fotografować. W naszym rodzinnym archiwum mamy ponad 3 tys. zdjęć. Kiedy wyjechał do Peru przysyłał nam zdjęcia. Wszystkie były numerowane, opisane na odwrocie. Mamy także listy. Nie wiem dlaczego, do dziś nie wiem, czemu numerowałam wszystkie listy i składałam do teczki.

– I w końcu przyszła wiadomość o śmierci Michała. Jak to przyjęliście?

Reklama

– Wiadomość przyszła późnym popołudniem, już prawie wieczorem. Pracowaliśmy w polu, kosiliśmy zboże. Przyszedł wtedy wujek... jakiś nieswój. Do końca nie powiedział o co chodzi, może chciał, byśmy pracę dokończyli. Najpierw do domu poszła mama i brat Marek i tam o wszystkim się dowiedzieli. Reszta została przy pracy. Kiedy wracaliśmy z pola to wiadomość przekazał nam sąsiad i skończyło się tak, jak się skończyło: zemdlałam i długo byłam nieprzytomna. Nie było dobrze. Późnym wieczorem przyjechali do nas ojcowie franciszkanie razem z prowincjałem i oficjalnie potwierdzili informację. Ogólnie mówiąc dla wszystkich był to szok. Jedyną może pociechą dla mamy była wtedy świadomość, że Michał nie cierpiał wiele, że śmierć nastąpiła szybko.

– Czy pojawiały się pytania: dlaczego?

– Ja nigdy takiego pytania nie stawiałam... On wybrał to, co wybrał: wybrał życie zakonne, wybrał kapłaństwo, więc on decydował, gdzie chce pracować, komu chce służyć. Skoro czuł taką potrzebę, żeby wyjechać na misje, to jedyne, co można zrobić, to tylko mu w tym pomóc, wesprzeć.
Ale było jedno zdarzenie, które mocno wspominam po latach. Przed wyjazdem do Peru chciałam coś kupić dla niego, jakąś pamiątkę. I wymyśliłam sobie, że kupię dwie jednakowe rzeczy – jedną on zabierze ze sobą, a druga zostanie w domu. Kupiłam więc dwa krzyżyki. Potem sobie wyrzucałam – czemu ja dałam ci krzyż, czemu kupiłam ci krzyż... Oczywiście takie myślenie przyszło po jego śmierci.
Michał został zastrzelony 9 sierpnia 1991 r. Kilka dni po tym tragicznym wydarzeniu spotkaliśmy się osobiście z papieżem Janem Pawłem II. Okazało się, że podczas wizyty w bazylice franciszkanów przy okazji beatyfikacji Anieli Salawy Ojciec Święty chciał się zobaczyć z rodzinami zamordowanych misjonarzy. Kilka słów zamienił z mamusią, kilka z bratem Markiem, który później często przywoływał słowa Papieża: „Pan Bóg zsyła na nas krzyże, ale daje także siłę do ich dźwigania”.

– I oto wyjeżdża Pani do Peru na uroczystości beatyfikacji własnego brata...

– Kiedy Michał decydował się na wyjazd do Peru, to nikt z nas właściwie nie interesował się tak odległym krajem. Jak św. Franciszkiem zaczęliśmy się interesować, gdy Michał wstąpił do klasztoru, tak po jego wyjeździe do Peru zaczęliśmy się o tym misyjnym kraju co nieco dowiadywać. Jeszcze za życia brata pytali mnie niektórzy, czy nie wybieram się do Peru, czy nie chcę go odwiedzić. Zawsze wtedy mówiłam, że nie mam po co, że nigdy tam z całą pewnością nie pojadę. Ale teraz okazało się, że muszę tam być. Nie może mnie tam zabraknąć.

2015-12-03 08:37

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Czyściec nie bardzo mnie interesuje

Niedziela świdnicka 26/2020, str. VI

[ TEMATY ]

wywiad

kapłan

kapłan

jubileusz kapłaństwa

www. pielgrzymka-swidnicka.pl

Ks. prał. Romuald Brudnowski przez wiele lat przewodniczył świdnickiej pieszej pielgrzymce na Jasną Górę

Ks. prał. Romuald Brudnowski przez wiele lat przewodniczył świdnickiej pieszej pielgrzymce na Jasną Górę

O parafii, bł. Gerhardzie Hirschfelderze, czeskim doświadczeniu i pielgrzymce na Jasną Górę z obchodzącym jubileusz 45-lecia przyjęcia święceń kapłańskich ks. prał. Romualdem Brudnowskim rozmawia Marek Zygmunt.

Marek Zygmunt: W 1975 r. przyjął ksiądz prałat święcenia kapłańskie. Ostatnie 21 lat to kierowanie kudowską parafią. Co z tej perspektywy chciałby ksiądz przekazać dzisiaj czytelnikom Niedzieli Świdnickiej i swoim parafianom?
CZYTAJ DALEJ

Jaka jest dziś moja wiara?

2024-12-01 20:50

[ TEMATY ]

adwent

rozważania

św. Ojciec Pio

Red.

W Adwencie chodzi o wiarę. O wiarę, która prowadzi do autentycznego doświadczenia spotkania z żywym Bogiem.

Taka jest wiara setnika, który spotyka Jezusa w Kafarnaum – jak słyszmy dzisiaj w Ewangelii – taka była i jest wiara tysięcy wiernych ze Wschodu i Zachodu, którzy przez wieki decydowali się pójść za Jezusem, oprzeć swe życie na Jego słowie, zaprzeć się siebie i wśród trudów i prześladowań naśladować Ukrzyżowanego. On sam w ich życiu czynił wielkie rzeczy, udzielał swego Ducha, a na koniec ofiarował im życie wieczne.
CZYTAJ DALEJ

Nawrocki: jestem za życiem od poczęcia do naturalnej śmierci

2024-12-02 21:42

[ TEMATY ]

Karol Nawrocki

PAP/Jarek Praszkiewicz

Karol Nawrocki

Karol Nawrocki

Jestem za życiem, ale przeciw ideologicznej wojnie na ulicach polskich miast – powiedział Karol Nawrocki, obywatelski kandydat na prezydenta, popierany przez PiS, pytany na spotkaniu z wyborcami w Bielsku-Białej m.in. o stosunek do aborcji.

"Jestem katolikiem (...), więc jestem za życiem od poczęcia do naturalnej śmierci. Jestem natomiast przeciwko ideologicznej wojnie na ulicach polskich miast. To są sprawy tak delikatne i dotyczą rzeczy tak fundamentalnych, że najgorsze co mogłoby się stać, to powtórzenie wychylonych wahadeł sprzed kilku lat. To rzecz równie niepokojąca, jak i to, że dzieją się zamachy na ludzkie życie" – mówił Nawrocki.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję