Bracia trwali w nauce apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwie” (Dz 2 42-47); „(...) Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam! Następnie rzekł do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce, podnieś rękę i włóż do mojego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym” (J 20, 9-31).
Upływają dnie i noce
Tomasz ciągle czuje
Odór rozkładających się ciał
Z grobowca
Miejsca ucieczki
W godzinach męki Mistrza
Pełne radości twarze
Kobiet i dziewięciu mężczyzn
Potęgują ból
Nie może uwierzyć ich słowom
I wtedy pojawia się On
Tropiciel zagubionych
Wydobywa go z okowów
Grobowych wspomnień
Przywraca uśmiech na twarzy
Czyni go darem dla tych
Którzy uwierzyli wcześniej
Bądź cierpliwy
Współczesny Tomaszu
Zmartwychwstały
Swoim GPS-em
Który zwie się miłosierdzie
Już namierzył twój grzech
Smutek
Poczucie rezygnacji
Wkrótce nadejdzie CZAS
Ważny dla ciebie
Ale i dla nas
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Inspiracją powyższych strof był przywołany już dramat Ernesta Brylla. Zgromadzeni w Wieczerniku wskazują na Tomasza jako tego, który ukrywał się w grobach. A potem, jakby powiedział Herbert, były już rzeczy znane – kobiety u grobu, zdyszani Piotr i Jan, spotkania. Jedynie on, Tomasz, nie miał tego szczęścia. Nie przekonywały go słowa mężczyzn, płonące radością oczy Magdaleny. Powoli sam zmarginalizował się.
Zeszłoroczna lektura postna, jaką był „Jezus z Nazaretu” Romana Brandstaettera, pozwoliła mi zobaczyć Tomasza w innym świetle. Apostołowie na kartach powieści w którymś momencie rezygnują z przekonywania Tomasza. Uświadamiają sobie, że oni również długo nie mogli uwierzyć. Mimo spotkań ze Zmartwychwstałym, w ich umysłach czai się niebezpieczna myśl – czy rzeczywiście ten ukazujący się Jezus ma ciało fizyczne, czy może jakieś efemeryczne, bo przecież przechodzi mimo zamkniętych drzwi. W swoim wątpieniu nie są dalecy od Tomasza, bo nie przekonuje ich nawet to, że Jezus prosi o rybę i zjada ją razem z nimi. I wtedy, w czasie tej lektury, zacząłem myśleć, że Tomasz został doświadczony przez Jezusa, aby być darem dla ich niewiary. W Ewangelii według św. Jana, w rozdziale 20 wiersz 17, podczas spotkania z Marią Magdaleną, kiedy ona rozpoznaje Jezusa, gdy On zwraca się do niej po imieniu, kobieta w odruchu radości próbuje przytulić się do Niego. Jezus wstrzymuje ją, mówiąc: „Nie dotykaj mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca”. Za siedem dni Tomaszowi pozwoli się dotknąć i to dotknąć bardzo intymnie, bo rany są czymś bardzo intymnym. Wtedy wiarę wyznaje Tomasz, ale myślę, że zostaje ona także utwierdzona w sercach apostołów.
Reklama
Myśląc o miłosierdziu, kierujemy myśl ku Bogu, że to On ma być miłosierny dla nas. I tak jest. Ale na kartach Ewangelii dosyć jednoznacznie wskazane jest, że tamten dar od Boga niejako zarezerwowany jest dla tych, którzy czynią miłosierdzie wobec bliźnich. Można powiedzieć, że jest to swoisty grant wstępu do nieba. Myśląc „miłosierdzie”, wyolbrzymiamy je do Himalajów heroizmu. Tymczasem o okazję do czynienia miłosierdzia potykamy się w naszym szarym, codziennym życiu.
W minionym tygodniu przywołałem postać abp. Kondrusiewicza. Mówiąc o prześladowaniach w ZSRR, wspomniał też o darze miłosierdzia, jakim była solidarność ludzi wierzących. Zanim wstąpił do seminarium, studiował na politechnice w Moskwie. W uroczystość Bożego Narodzenia, która w tym ateistycznym kraju wykreślona została z kalendarza, wyznaczono im egzamin z filozofii. „Zacząłem myśleć, jak zorganizować sobie ten dzień. Postanowiłem, że pójdę na Mszę św. wieczorem do kościoła, w którym pomagałem jako kościelny. Kiedy przyszedłem na uczelnię, kolejka do egzaminów była przedługa. Zacząłem mieć obawy, czy zdążę. (...) Po jakiejś godzinie, razem ze studentem, który wychodził z egzaminu, wyszedł profesor. Odnalazł mnie wzrokiem i powiedział: «Bardzo proszę, panie Kondrusiewicz». Zobaczyłem niezbyt życzliwe spojrzenia studentów i zacząłem się tłumaczyć, że ja poczekam, bo to nie moja kolejka. Profesor nie ustępował: «Niech pan wejdzie, panie Kondrusiewicz. Ja wiem, że pan dzisiaj nie ma dużo czasu»”. To pierwszy, jakże subtelny gest miłosierdzia profesora, który wiedział.
Reklama
I druga opowieść. „Do kościoła, w którym posługiwałem jako kościelny, któregoś dnia weszła moja koleżanka ze studiów ze swoim chłopakiem, który, jak się okazało, był donosicielem. Ona chyba o tym wiedziała. Usłyszałem, jak mówił do niej: «Ty, popatrz, to nasz Kondrusiewicz!». A ona zdecydowanie: «Ej, czy ty coś nie wypiłeś dzisiaj? Przecież on zupełnie nie jest podobny do Kondrusiewicza»”. To drugi gest.
Mimo konspiracji, przyszły arcybiskup zorientował się, że mogą go relegować z uczelni. Postanowił przenieść się do Petersburga. „Gdy przyjechałem na uczelnię z dokumentami, wyjąłem z kieszeni marynarki dowód osobisty, o który poprosiła sekretarka. (...) Po dopełnieniu wpisów młoda kobieta zwróciła się do mnie: «Pan wyciągnie do mnie swoją dłoń». (...)Kiedy wsunąłem rękę przez okienko, ona na mojej otwartej dłoni położyła swoją, zaciśniętą i powoli ją otworzyła, i wtedy poczułem na swojej dłoni medalik. Nie wolno było wówczas nosić medalików, dlatego miałem go w kieszeni, a on się wcisnął w ten dowód, który podałem sekretarce. To mógł być mój koniec, więcej, mogłem mieć wielkie nieprzyjemności. Do końca życia zapamiętam jej twarz i to jej miłosierne: «Pan poda mi swoją dłoń»”.
Może my także przyjmiemy za własne te słowa: „Pan poda mi dłoń”, z całym bogactwem, które można z tego wynieść i którym można obdarować innych.