Reklama

Kultura

Daję się prowadzić

Historia opowiedziana w filmie „Wyklęty” osnuta jest wokół życia ostatniego z Żołnierzy Wyklętych – Józefa Franczaka „Lalka”. Przez jego dramat osamotnienia i ukrywania się przez lata reżyser ukazuje historię żołnierzy podziemia niepodległościowego. Wydarzenia pokazane w filmie faktycznie miały miejsce
O wymadlaniu dobrej pogody, przygotowaniu bojowym i pozyskiwaniu najlepszego paliwa do działania z Marcinem Kwaśnym – aktorem i producentem filmu „Wyklęty” – rozmawia Agnieszka Porzezińska

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

AGNIESZKA PORZEZIŃSKA: – Założyłeś fundację „Między Słowami”, by produkować przedstawienia teatralne. Skąd więc decyzja o zaangażowaniu w produkcję filmową?

MARCIN KWAŚNY: – Produkcją filmu „Wyklęty” zajęliśmy się z konieczności. Nie mogliśmy pozyskać dofinansowania na projekt z PISF-u (Polski Instytut Sztuki Filmowej) z racji podwójnego debiutu – reżyserskiego i producenckiego. To o jeden debiut za dużo. Wszyscy potencjalni koproducenci nam odmówili. Niektórzy mieli ochotę na ingerencje w scenariusz, a na to nie chcieliśmy się zgodzić. Innymi słowy – życie wymusiło na nas decyzję o produkcji filmu.

– Ile pieniędzy było na koncie fundacji, gdy zdecydowałeś się wyprodukować film „Wyklęty”?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Dokładnie 13 tys. zł.

– Rzuciliście się na głęboką wodę...

– Towarzyszyła mi głęboka wiara, że się uda. Miałem mnóstwo dobrych chęci. Już na poziomie scenariusza film wydawał mi się szalenie wartościowy. Przekonała mnie też determinacja reżysera Konrada Łęckiego, który zorganizował fantastyczną ekipę, gotową na wiele poświęceń.

– W 2014 r., kiedy zaczynaliście robić film, nie było jeszcze koniunktury na tematy historyczne, a tym bardziej na Żołnierzy Wyklętych...

– Tak, to prawda. Wysłaliśmy wiele ofert do spółek Skarbu Państwa, ale żadna nie wykazała zainteresowania. Wymyśliłem więc akcję zbierania pieniędzy, która polegała na wysyłaniu płyt z treściami dotyczącymi Żołnierzy Wyklętych do ludzi, którzy zdecydowali się wesprzeć nas finansowo. Reżyser nakręcił spoty zachęcające do wpłat. Muszę powiedzieć, że reakcja ludzi przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Szybko zebraliśmy ponad pół miliona złotych, co pozwoliło nam na rozpoczęcie zdjęć. Po zmianie władzy spółki Skarbu Państwa PGNiG, PGE, PWPW i Fundacja PZU zdecydowały się zaangażować w produkcję. I w końcu po trzech latach perturbacji udało się skończyć film.

– To bardzo długo...

– Tak. Dzisiaj filmy kręci się w 20-30 dni zdjęciowych. My na przestrzeni trzech lat mieliśmy ich 67. Kręciliśmy po prostu wtedy, kiedy mieliśmy za co.

– Zdjęcia trwały długo, a aktorzy w tym czasie brali udział w innych produkcjach. Zapuszczali brody, ścinali włosy...

– Najbardziej baliśmy się, czy uda nam się dobrze zmontować film, ale Opatrzność nad nami czuwała. Nie mogę tego inaczej nazwać. No i reżyser to, na szczęście, bardzo precyzyjny człowiek.

– Mówisz, że Opatrzność nad Wami czuwała. Masz na to dowody?

– Mam. Choćby taka sytuacja: kręciliśmy scenę obławy na Żołnierzy Wyklętych w pałacu w Śladkowie. Gdy zbiegałem ze schodów, nie zauważyłem wystającej z ziemi deski. Poślizgnąłem się, przewróciłem i huknąłem w oparte o ścianę okno. Poleciało na mnie morze odłamków szkła, ale nic mi się nie stało. Nie miałem najmniejszego nawet zadrapania. Mogliśmy grać dalej. Miałem ewidentne znaki Bożego współdziałania.

– Wiesz, o co Cię teraz poproszę?

– O przykłady.

– No właśnie.

– Przychodzą mi do głowy dwa. Dzwoni do mnie reżyser: – Marcin, przyjechały grupy rekonstrukcyjne z całej Polski. Mamy kręcić. Pada deszcze ze śniegiem – co nie miało prawa się wydarzyć – a ja do scen potrzebuję słońca. Co mam zrobić? Odwołać zdjęcia? Spytałem, czy już się modlili o dobrą pogodę. Reżyser powiedział, że nie. Powiedziałem, żeby się pomodlili i poczekali. Za pół godziny wzeszło słońce i stopniał śnieg.

– W takim układzie możesz bez lęku produkować kolejne filmy...

– Oczywiście. Jeśli w pełni zaufam Bogu. Tylko pod warunkiem, że dam się prowadzić.

– A druga sytuacja?

– Znowu dzwoni do mnie reżyser i mówi: – Słuchaj, Marcin, będą rozwalać budynek, w którym kręciliśmy więzienie UB. Musimy nakręcić zdjęcia, zanim go rozwalą. Pytam: – Ile to będzie kosztować? – No nie wiem – odpowiada reżyser – z 50 tys. zł. 50 tys., których nie mieliśmy. Pomyślałem chwilę i mówię: – Kręćmy. Nakręcili, kwota się zgadzała, 49 tys. z hakiem. Na drugi dzień ludzie proszą, żeby im zapłacić. Boją się, że nie dostaną wynagrodzenia, bo produkcja biedna, niezależna. Modlę się: – Panie Boże, usłyszałem, że mamy kręcić te sceny. Teraz daj mi na nie pieniądze. Nie musiałem długo czekać. Trzy dni później odebraliśmy telefon z Nowego Jorku od ludzi, którzy prowadzą Teatr Polski: – Chcieliśmy Państwa wesprzeć kwotą 50 tys. zł.

– Niesamowite...

– Przypomniała mi się historia o. Maksymiliana Kolbego, który, gdy zabrakło na zakup maszyn drukarskich 500 marek, modlił się w tej intencji, a niedługo potem pod figurą Matki Bożej znalazł kopertę z dokładnie odliczoną kwotą.

– A więc pytanie, czy łatwo jest być producentem, mogę wykreślić z listy, bo znam już odpowiedź...

– O nie, nie. Mieliśmy czytelne znaki, ale to nie znaczy, że produkcja filmu nie jest drogą przez mękę. Jest.

– Czy nie boisz się, że ten film będzie wykorzystywany politycznie?

– Ja nie jestem za tym, żeby ktokolwiek zawłaszczał polską historię, ale jeżeli jakaś partia ma głęboko w poważaniu historię Żołnierzy Wyklętych, siłą rzeczy ktoś inny chce się nią zająć. Z reguły ci, którzy najgłośniej krzyczą przeciw zawłaszczaniu historii, sami mają na sumieniu jakiś grzech zaniedbania w tej materii. Uważam, że historia sama się broni, nie trzeba jej upolityczniać.

– Jak myślisz, dlaczego, mimo że już wiemy więcej i znamy część prawdy o Żołnierzach Wyklętych, oni nadal są atakowani, czasami bardzo brutalnie...?

– Myślę, że to się bierze albo z niewiedzy historycznej, albo z bezsensownego wywlekania marginalnego wycinka dwóch, trzech historii czarnych owiec, które zdarzają się w każdym środowisku.

– Wierzysz, że kino może łączyć?

– Wierzę. Film „Wyklęty” jest kinem szalenie emocjonalnym, nie pozostawi widza, bez względu na jego światopogląd, obojętnym.

– Czy osoby, które są przekonane, że Żołnierze Wyklęci zasłużyli sobie na to miano, mają po co iść na film „Wyklęty”?

– Oczywiście, że tak. Nie pokazujemy ludzi ze spiżu, ale z krwi i kości. Pokazujemy bohaterów, którzy zostali postawieni w sytuacji bez wyjścia. Na mocy amnestii mogli się ujawnić, ale nie odzyskiwali, wbrew zapewnieniom, upragnionej wolności. Byli skazywani na nieludzkie katowanie, bicie i śmierć. Żołnierze Niezłomni nie chcieli się godzić na dyktat komunistyczny. Pozostanie w lesie dawało im poczucie, że nawet jeśli umrą, to godnie, jak żołnierze, z bronią w ręku.

– Jak Żołnierze Niezłomni pomogli zmienić się Tobie – Marcinowi Kwaśnemu?

– Mnie bardzo pomogła rola rtm. Pileckiego. On był szalenie wierzącym człowiekiem. Służył krajowi, nie biegał za medalami, za splendorem. Usuwał się w cień. Świadczy o tym chociażby to, że w Powstaniu Warszawskim brał udział jako szeregowy żołnierz. Dopiero później, gdy poznano jego umiejętności, ujawnił się. Zmieniałem się także pod wpływem poznawania grypsów Łukasza Cieplińskiego, które pisał z więzienia do żony i syna. One rozklejają największych twardzieli. Historie Łukasza Cieplińskiego, Witolda Pileckiego, Antoniego Żubryda, Hieronima Dekutowskiego pokazują, że to byli ludzie z szalenie mocnymi kręgosłupami moralnymi, które pozwalały im żyć w duchu jasnych zasad. Oni walczyli nie tylko o niepodległość Polski, ale także o polskie chrześcijaństwo.

– Dla nich dewiza: Bóg-Honor-Ojczyzna nie była pustym sloganem, ale mottem przewodnim życia...

– Dokładnie tak. Brakuje dzisiaj tego odniesienia. W ostatnich latach wykreowano w Polsce przekonanie, że polskość to nienormalność, patriotyzm to obciach, musi być nowocześnie, bez martyrologii. Tymczasem po obchodach Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych widać, że jest nawrót do konserwatyzmu. Młodzież, która nie jest obciążona czasami komunizmu, sama z siebie wraca do korzeni, do ideałów, które przyświecały Żołnierzom Wyklętym.

– Jesteś pewien, jak byś się zachował, gdyby dzisiaj doszło do powstania?

Reklama

– Na pewno nie uciekłbym z kraju. Walczyłbym. Jak Baczyński.

– Umiesz strzelać?

– Nauczyłem się trochę na planach filmowych. Granatami też umiem rzucać i jeździć konno. Żałuję, że nie mam czasu, żeby się zapisać do Wojsk Obrony Terytorialnej, ale gdybym miał czas, to byłbym pierwszy w kolejce.

– W jednym z wywiadów określiłeś się jako wierzący wojownik. Dlaczego właśnie tak?

– Jestem pewien, że gdyby nie wiara w Boga, to nie skończyłbym filmu „Wyklęty”. To wiara dawała mi paliwo do działania i wciąż daje siły do uprawiania tego zawodu. Ona mnie określa. Nie mogę o tym nie mówić, bo gdy nie powiem, to „kamienie krzyczeć będą”.

– Nie boli Cię to, że przez wiele osób z Twojego środowiska zostałeś wciągnięty na listę ludzi niespełna rozumu?

– Nie przejmuję się tym. Naprawdę. Mam się podobać Bogu, a nie ludziom. Przez ostatnie kilka lat potraciłem wielu znajomych, ale widocznie tak miało być. Nie jestem człowiekiem, który by narzekał. Robię swoje i wiem, że Bóg mnie nie zawiedzie.

– Uważasz, że tylko wierzący aktor może dobrze zagrać wierzącego?

– Tak uważam. Wiara jest łaską, a łaski nie można zagrać.

– Jaki najmilszy komplement usłyszałeś po oficjalnej premierze filmu?

– Syn pana Józefa Franczaka „Lalka” – Marek łamiącym się głosem i ze łzami w oczach dziękował mi za film. To mi wystarczy za wszystkie komplementy.

– A Ty – wzruszyłeś się?

– Myślałem, że już się uodporniłem. Przecież widziałem ten film kilkanaście razy na różnych etapach produkcji. Ale nie. Nie uodporniłem się. Gdy oglądałem go pierwszy raz po zmontowaniu, jeszcze bez muzyki, bez dobrego dźwięku, ścisnął mnie za serce parę razy tak, że nigdy tego nie zapomnę.

2017-03-22 09:37

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marek Jurek: Czas wyjść z bierności

Jak zrodziła się idea spotkań Chrześcijańskiego Kongresu Społecznego?

MAREK JUREK: Początkiem było zawiązanie współpracy między Prawicą Rzeczypospolitej a Europejskim Chrześcijańskim Ruchem Politycznym (ECPM). Uznaliśmy, że europejski wymiar naszego zaangażowania - praca nad odbudową i wzmocnieniem chrześcijańskiej opinii publicznej w Europie - to okazja, by zachęcić do udziału w tej pracy wszystkie katolickie środowiska społeczne w naszym kraju. Pierwszy Kongres, obradujący w Warszawie, bardzo się udał i nawiasem mówiąc zrobił duże wrażenie na naszych gościach z Holandii i Gruzji. Postanowiliśmy więc nadać mu bardziej regularne formy.

Czy Kongres jest inicjatywą polityczną skoro będzie na nim tylu polityków?

MJ: Kongres nie jest partią, ani organizacją. Obecność polityków wynika z faktu, że Kongres jest forum katolickiej odpowiedzialności społecznej, a ogromna większość jego uczestników to po prostu reprezentanci aktywnych środowisk katolickich. W tym roku powstała Narodowa Rada Kongresu, która nada mu dynamikę, a jednocześnie będzie mogła przygotowywać kongresowe dokumenty i zabierać głos w kluczowych sprawach społecznych - co jest zasadniczym powołaniem Kongresu.

Jak Pan widzi przyszłość opinii katolickiej w naszym kraju?

MJ: Istnieje wielkie prawo społeczne historii Polski. Było wiele poruszeń społecznych, zapoczątkowanych przez środowiska radykalne, na przykład Powstanie Styczniowe czy Solidarność, ale dopiero gdy akty te zostały poparte przez masy społeczeństwa katolickiego - stawały się wydarzeniami narodowymi, w sensie tak zasięgu społecznego, jak roli historycznej. Jednocześnie zawsze mieliśmy problem, zwracał na to uwagę Kardynał Wyszyński, w zapewnieniu rzeczywistego wpływu społecznego elit katolickich. Szczególnie to widać w okresie trzeciej niepodległości. Wszystkie nasze sukcesy wynikały z siły opinii katolickiej - to ona była oparciem dla odradzającej się wielokrotnie prawicy, która tyle razy potem wykonywała swoje słynne „zwroty ku (liberalnemu) centrum”, czyli odwracanie się do katolików plecami. I wszystkie porażki trzeciej niepodległości (od katastrofy demograficznej, której władze przyglądały się biernie przez ćwierć wieku, po zastąpienie upowszechnienia własności rabunkową pseudoprywatyzacją) - wynikły z niedostatecznego wpływu opinii katolickiej. Czas żebyśmy stanęli na nogach i postawili Polskę na nogach.

Jakie zadania stoją przed katolikami w Polsce najbliższych latach? Które z nich można realnie osiągnąć?

MJ: Przede wszystkim musimy budować silne struktury samej opinii katolickiej, byśmy w życiu publicznym byli podmiotem, który skutecznie postuluje, wymaga, kontroluje - a nie tylko politycznie kibicuje, zażywającymi emocji przed telewizorem. Kongres chce zachęcać do tego zarówno środowiska, które biorą w nim udział, jak i inne, które do tego nasze forum „zdopinguje”. Jak bardzo potrzebna jest nasza odpowiedzialność pokazała zbrodnia na Madalińskiego. Przez lata po cichu dojrzewało zło, które właściwie tolerowano. Klasa polityczna jednogłośnie powtarzała frazes o wspaniałym „kompromisie życia”, czyli niepisanym pakcie aborcyjnym, który paraliżował działania chcące wypełnić treścią nawet to ułomne prawo. Teraz po raz kolejny zobaczyliśmy jak jest ignorowane i jak brak mu obrońców tam, gdzie powinno być stosowane. Oczywiście, podstawą ładu społecznego w Polsce musi stać się zdrowy porządek ekonomiczny, oparty na przedsiębiorczości i upowszechnieniu własności, bez czego nie zrealizujemy ani praw rodziny, ani nie zatrzymamy ciągłego emigracyjnego pustoszenia Polski. Całość naszych zadań, naszej wizji chrześcijańskiej odpowiedzialności społecznej pokażemy w Karcie Chrześcijańskiego Kongresu Społecznego, którą przyjmiemy w Poznaniu.

CZYTAJ DALEJ

Zakończyła się ekshumacja szczątków ks. Michała Rapacza

2024-04-19 12:39

[ TEMATY ]

Ks. Michał Rapacz

IPN/diecezja.pl

19 kwietnia br. zakończyła się ekshumacja i rekognicja kanoniczna szczątków Czcigodnego Sługi Bożego ks. Michała Rapacza. Beatyfikacja męczennika czasów komunizmu odbędzie się 15 czerwca w krakowskich Łagiewnikach.

W piątek 19 kwietnia zakończono rekognicję kanoniczną szczątków ks. Michała Rapacza. Biuro Upamiętniania Walk i Męczeństwa Instytutu Pamięci Narodowej 12 kwietnia przy kościele Narodzenia NMP w Płokach przeprowadziło ekshumację szczątków kapłana, który 15 czerwca zostanie wyniesiony do chwały ołtarzy.

CZYTAJ DALEJ

Przemyśl: pogrzeb Damiana Sobola, wolontariusza zabitego w Strefie Gazy

2024-04-20 13:26

[ TEMATY ]

pogrzeb

Przemyśl

Damian Sobol

pixabay

W Przemyślu odbyły się w sobotę, 20 kwietnia, uroczystości pogrzebowe śp. Damiana Sobola, wolontariusza zabitego w Strefie Gazy. Pośmiertnie został on odznaczony przez prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Żałobnej Mszy św. przewodniczył bp Krzysztof Chudzio. - Przybyliśmy tutaj tak licznie, aby zamanifestować naszą wdzięczność, podziw i solidarność w przywiązaniu do tych wartości, którymi żył i dla których nie zawahał się nawet oddać życia nieustraszony wolontariusz Damian - powiedział.

Ceremonia pogrzebowa rozpoczęła się w Sanktuarium św. Józefa. Przed rozpoczęciem liturgii doradca prezydenta RP Dariusz Dudek przekazał na ręce matki zmarłego Damiana Sobola Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, którym pośmiertnie został on odznaczony przez Andrzeja Dudę „za wybitne zasługi w działalności na rzecz osób potrzebujących pomocy i wsparcia”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję