Andrzej Tarwid: – Od trzech tygodni w mediach dyskutuje się o relacjach polsko-żydowskich podczas II wojny światowej. Siostra od ponad 40 lat zbiera materiały na temat Żydów uratowanych przez zgromadzenie. Kiedy zaczęła Siostra swoją pracę i jaki jest stan tych badań?
s. Teresa Antonietta Frącek: – W ogólnych zarysach z akcją ratowania Żydów przez nasze zgromadzenie zapoznałam się opracowując po 1970 r. „Działalność Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w latach 1939-1945”. Wówczas, zbierając relacje sióstr zakonnych i osób spoza zgromadzenia, zanotowałam wiele faktów ratowania Żydów w naszych domach zakonnych, zwłaszcza w sierocińcach. Wtedy żyło jeszcze wiele sióstr, które osobiście ukrywały Żydów. Niektóre z nich utrzymywały kontakt z byłymi wychowankami. Dostałam od nich wgląd do tej korespondencji, względnie adresy do niektórych spośród uratowanych. Nawiązałam z tymi osobami kontakt i uzyskałam interesujące relacje. Dzisiaj mam ich spory zasób i powoli publikuję. Przygotowuję też pełną publikację wszystkich zebranych materiałów.
– Ile osób pochodzenia żydowskiego udało się uratować Franciszkankom Rodziny Maryi w Warszawie? A ile w całej okupowanej Polsce?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– W Warszawie i w okolicznych domach siostry na pewno uratowały ponad 500 osób. Do tego dodać trzeba ok. 250 osób uratowanych poza Warszawą.
– Czyli zgromadzenie w całej okupowanej Polsce uratowało ok. 750 osób?
– Tyle przypadków jest udokumentowanych. Ale w rzeczywistości ta liczba była pewnie znacznie większa. Po pierwsze dlatego, że siostry współpracowały z innymi organizacjami ratującymi Żydów oraz w szerokim zakresie z duchowieństwem. A po drugie, siostry ukryły wielu Żydów u osób prywatnych. Niestety, o tych ostatnich przypadkach mało wiemy.
– Skala pomocy pokazuje, że sama akcja musiała być dobrze zorganizowana. Kto w tym uczestniczył i w jaki sposób?
– Akcja ratowania Żydów w Rodzinie Maryi była z jednej strony spontaniczna, ale z drugiej zorganizowana i ustawiona odgórnie.
– Co to znaczy odgórnie?
Reklama
– We Lwowie akcją pomocy kierowała przełożona generalna, m. Ludwika Lisówna (1874–1944). W Warszawie zaś przełożona prowincjalna, m. Matylda Getter (1870–1968), zwana powszechnie „Matusią”, która miała swoją siedzibę w starym drewnianym budynku przy ul. Hożej 53. Ten przykład przełożonych był bardzo ważny dla sióstr. Niemniej trzeba pamiętać, że te odgórne inicjatywy władzy zakonnej zostały zrealizowane dzięki ofiarności i poświęceniu sióstr. To one osobiście dzień i noc w domach dziecka i zakładach opiekuńczych dźwigały brzemię odpowiedzialności za bezpieczeństwo ukrywanych Żydów, mając świadomość, że za to grozi śmierć.
– Zdemaskowanie groziło natychmiastową śmiercią. Skąd siostry czerpały siłę czy też brały motywację, aby podjąć takie ryzyko?
– W opinii sióstr to był obowiązek sumienia. Ewangeliczna zasada ratowania życia ludzkiego, nawet za cenę własnego. Matka Getter mówiła „ratuję człowieka” i te dwa słowa uzasadniały jej postawę. I także postawę wszystkich innych sióstr.
Archiwum ZSFM
Chór dzieci polskich i żydowskich z Płud z dyrygentką s. Marią Ziółkowską i ks. Wacławem Majewskim. Czerwiec 1943 r.
– Większość osób, jakie trafiły do domów zgromadzenia, to były dzieci. Jak to było możliwe?
– Były to dzieci zagubione, znalezione lub celowo kierowane przez ich rodziców lub przez Polaków z nimi zaprzyjaźnionych z nadzieją ocalenia w klasztorze pod opieką zakonnic.
– Dla rodziców oddanie własnego dziecka musiało być niezwykle trudne...
– ...na pewno była to niewyobrażalnie trudna decyzja z dzisiejszego punktu widzenia. Jednocześnie uważam, że warto zauważyć, że był to również akt zaufania żydowskich rodziców do Kościoła, do katolików.
– Powiedziała siostra, że część dzieci przynosili Polacy. Co o nich wiadomo?
Reklama
– Często siostry nic nie wiedziały o osobach przyprowadzających dzieci. Np. pewnego dnia do domu przy ul. Żelaznej, przylegającego do getta, żydowskie dziecko znalezione w norce pod chodnikiem przynieśli nieznani przechodnie. Inną dziewczynkę przyprowadził policjant. Natomiast jednego chłopczyka przyniósł z getta Niemiec, o którym wiadomo, że został przekupiony przez ojca tego chłopca. Udokumentowane są też przypadki, o których wiemy coś więcej. I tak np. Inkę Szapiro przyprowadziła opiekunka Domanusowa. A do sierocińca przy ul. Chełmskiej 6-letnią dziewczynkę przywiózł gospodarz spod Łowicza. Wiemy, że jej rodzice zostali wcześniej zamordowani przez Niemców.
– Czy można oszacować liczbę Polaków, którzy pomagali siostrom w ukrywaniu Żydów?
Reklama
– Tego nie da się precyzyjnie ustalić. Ale wiadomo, że taka realna pomoc miała miejsce, i to w każdej niemal miejscowości, gdzie siostry ukrywały dzieci żydowskie. W Warszawie dzieci szkolne przynosiły do sióstr żywność dla ukrywanych. Chorą na koklusz dziewczynkę z Międzylesia przyjęła na pewien czas rodzina okolicznych gospodarzy, po to, aby uchronić inne dzieci przed zarażeniem. W Brwinowie, gdzie przy ul. Szkolnej siostry ukrywały starsze Żydówki, sąsiedzi zawiadomili o planowanej kontroli niemieckiej. Dzięki temu siostry natychmiast przewiozły dziewczyny do innego domu, a gdy Niemcy przyszli, to zastali tylko najmłodsze dzieci. O kontrolach niemieckich w Płudach – gdzie siostry ukrywały wśród dzieci polskich 40 dziewcząt żydowskich – zawiadamiał miejscowy sołtys. A właścicielka sklepu w Henrykowie, Zofia Lisowska, zawsze przy zakupach dorzuciła siostrom coś z żywności dla tych „różnych dzieci”. Wysiedlone przez Niemców siostry z dziećmi z Płud nie wiedząc, jaki los ich czeka, oddały część podopiecznych ofiarnym kobietom w Sierpcu „na przechowanie”, zapisując ich adresy. Podobnie siostry z Warszawy, kiedy wyprowadziły 160 dzieci z płonącego domu przy ul. Chełmskiej, oddawały pod opiekę chętnym osobom najmłodsze dzieci, także żydowskie. Potem siostry wróciły po te dzieci.
– Co się działo z żydowskimi dziećmi, gdy znalazły się w domach zgromadzenia?
– Dzieci żydowskie były w naszych sierocińcach włączone w grono dzieci polskich i jednakowo traktowane. Uczęszczały także do szkół prowadzonych przez siostry. Te o „złym wyglądzie”, były ukrywane podczas rewizji niemieckich. Siostry używały także różnych sposobów, by zatuszować ich rysy, np. utleniały włosy, nakładały opatrunki, organizowały szybkie zabawy, by utrudnić Niemcom rozpoznanie.
– A jak siostry maskowały obecność dorosłych w swoich domach?
– Umieszczano ich w domach położonych w odosobnieniu, z niewielkim kontaktem ze światem. Udokumentowałam także przypadki, kiedy to habit zakonny służył ratowaniu Żydów w grożących śmiercią przypadkach. W habit ubierano 18-letnią Żydówkę z Anina, Stanisławę w Płudach, aptekarkę z Buczacza ukrywaną w Puźnikach, a nawet ks. Pudra szczególnie poszukiwanego przez Niemców.
– Czy Niemcy nie domyślali się, że siostry niosą pomoc Żydom?
– Na pewno domyślali się. Stąd ich stałe rewizje i kontrole, w trakcie których grozili konfiskatą i rozstrzelaniem na miejscu, gdy znajdą Żyda. Na szczęście siostry potrafiły tak ukryć swoich podopiecznych, że Niemcy nigdy ich nie znaleźli.
Reklama
– W aktualnej debacie medialnej mówi się o bohaterach, ale też i o szmalcownikach. Czy w relacjach, które siostra zgromadziła, dużo mówi się o szantażowaniu Żydów i pomagających im Polaków?
– Znamy przypadek napadu na dom dla dzieci w Aninie. Miało to miejsce nocą w końcu 1943 r. Dwóch osobników podających się fałszywie za członków konspiracji wtargnęło do domu sierot. Zażądali listy wychowanków, a następnie kontrolowali sale, pytając rozbudzone dzieci o nazwiska. Padały wówczas imiona i nazwiska o brzmieniu żydowskim. Osobnicy ci zażądali wysokiej sumy pieniężnej i grozili wysadzeniem domu w powietrze. Ostatecznie rozmówił się z nimi ks. prał. Marceli Godlewski i przełożona sierocińca s. Apolonia Sawicka. Dano im okup. Byli to zwykli oszuści, szukający własnych korzyści, którzy jednak nie posunęli się do denuncjacji. Ale mieszkańcy domu przez długi czas żyli w napiętej sytuacji. W Samborze siostry współpracowały z okolicznymi rodzinami. W 1944 r. Niemcy zabili rodzinę żydowską i ukrywającą ich rodzinę polsko-ukraińską. Osobą, która ich wydała, był Żyd. Z egzekucji uratowała się tylko najmłodsza córka Żydów, która przyszła do domu zgromadzenia. Po latach kobieta opowiedziała siostrom, że ten, który ich zadenuncjował, także przeżył.
– Jak po wojnie układały się relacje sióstr z osobami, którym zgromadzenie pomogło?
Reklama
– Po wojnie Żydzi odeszli z domów sióstr. Dzieci zostały oddane rodzicom lub opiekunom, którzy się po nie zgłosili, względnie do żydowskich domów dziecka. Niektórzy utrzymywali kontakt z siostrami, inni chcieli zapomnieć o tragedii wojennej i nie wracali do lat koszmarnej okupacji niemieckiej. Trzeba dodać, że najmłodsze dzieci nie zapamiętały ani miejsca, ani nazwy zgromadzenia sióstr, które ocaliły im życie.
– I tak historia się zamknęła...
– ...absolutnie nie. W ostatnich latach zgłaszają się coraz częściej wojenne dzieci żydowskie szukające swoich korzeni, miejsca ukrycia, choćby najmniejszego śladu ich przeszłości, ocalenia, rodziny, tożsamości. Niejednokrotnie sami zainteresowani już nie żyją, a czynią to ich dzieci i wnuki, szukając powiązania swego życia z przeszłością historyczną, bo jak sami stwierdzają, „to niemożliwe, aby byli znikąd”.
– Jakim skutkiem kończą się te poszukiwania?
Reklama
– Często nie ma żadnych śladów, brak dokumentacji, zniszczonej podczas wojennej zawieruchy, działań zbrojnych, wysiedleń czy też repatriacji. A wiadomo, dla bezpieczeństwa tych spraw nie rejestrowano. Czasem jednak usilne poszukiwania prowadzą do niesamowitych odkryć, czego jesteśmy świadkami. Pojawiają się nowe ślady, jakieś zdjęcie, notatka, wspomnienie, wpis do księgi, nowe ich odczytanie, które rzucają światło na skomplikowane dzieje życia ludzkiego w okrutnych latach okupacji niemieckiej. Jesteśmy też świadkami faktów, że dopiero po 60 latach dzieci wojenne odkrywają swoje żydowskie korzenie, a to niesie ze sobą głębokie przeżycie. Z tą nową sytuacją dorośli ludzie muszą się zmierzyć. Przyjeżdżają też Żydzi, którzy znaleźli swoje miejsce ocalenia, przywożą swoje rodziny – dzieci i wnuków. W ubiegłym roku odwiedziło zgromadzenie kilka rodzin, jedna po raz pierwszy. Inne uratowane osoby utrzymują kontakt listowny.
– Co siostra radziłaby osobom, którzy w wyniku ostatnich wydarzeń zechcą poznać historię przodków?
– Jest to skomplikowana droga, ale prowadząca często do ważnych odkryć. Przede wszystkim trzeba znać nazwisko wojenne. Duży zasób dokumentacji ma Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie. Zagubione i podrzucone dzieci można odnaleźć w Domu Małego Dziecka (dawny Dom ks. Boduena) w Warszawie, ul. Nowogrodzka 75, który zachował dokumentację. Jeżeli dziecko było np. ocalone w naszym Zgromadzeniu, to kilka domów dziecka posiada księgi wychowanków i księgi meldunkowe, w których wojenne dzieci odnajdują swoje nazwiska.