Reklama

Wspomnienie o mojej Babci – Zofii Kossak

Świadectwo wnuczki Zofii Kossak wygłoszone podczas XXII Pielgrzymki Czytelników, Przyjaciół i Pracowników „Niedzieli” na Jasną Górę 15 września 2018 r.

Niedziela Ogólnopolska 39/2018, str. 22-24

B.M./Sztajner/Niedziela

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

W imieniu rodziny Zofii Kossak chcę najserdeczniej podziękować Pani Redaktor Lidii Dudkiewicz i „Niedzieli” za zaproszenie mnie na swoją 22. pielgrzymkę na Jasną Górę.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Jeśli się ma w rodzinie taką osobę jak Zofia Kossak, to jest to wielka odpowiedzialność.

W latach 90. ub. wieku nieżyjące już dzieci Zofii Kossak – Anna i Witold Szatkowscy postanowili spróbować przywrócić – utraconą za czasów komunistycznych – pamięć o swojej Matce. Ich Matka, a moja Babcia uważała, że życie jest służbą ? służbą Bogu. My, jako rodzina Zofii Kossak, mamy nadzieję, że zarówno życie, jak i twórczość pisarki będą dalej służyć Bogu

Jestem świadoma, że moje wspomnienia o Babci będą ograniczone, ponieważ kiedy dane mi było z nią obcować, byłam osobą niedojrzałą.

Moje wspomnienia o Babci to wspomnienia o osobie, która na pewno wpłynęła na moje życie, o osobie, którą ostatni raz widziałam w 1967 r., kiedy miałam 16 lat – to wiek jej łączniczek podczas okupacji niemieckiej.

Wychowywałam się w normalnej rodzinie. Wiedziałam, że Babcia pisze książki, w rodzinie są malarze, ale nie pamiętam, żeby cokolwiek się z tego robiło. Niemniej czułam, że Babcia jest kimś wyjątkowym. W domu moich rodziców w Londynie uważano za niemal cud to, że Babcia przeżyła podczas okupacji niemieckiej Auschwitz.

Urodziłam się i wychowałam w Londynie jako dziecko polskich uchodźców. Mój ojciec Witold Szatkowski, urodzony na Śląsku Cieszyńskim, trzeci syn Zofii Kossak, został wzięty z bronią w ręku do niemieckiej niewoli podczas Powstania Warszawskiego. Wyzwolony przez Brytyjczyków z obozu jenieckiego na wyspie Sylt na Morzu Północnym dołączył do Armii Andersa we Włoszech. Moja matka, Helena Jóźwiak, urodziła się w Poznaniu. Gdy uciekała przed wojną na wschód Polski, w wieku 12 lat, została wywieziona przez Sowietów do Kazachstanu, skąd trafiła na rok do Indii, zanim dotarła na Wyspy Brytyjskie. Rodzice poznali się po wojnie na studiach w Irlandii, w Cork. Kiedy przyszłam na świat, babcia Zofia, jak zresztą mój dziadek Stanisław Jóźwiak (poseł na Sejm V kadencji w okresie II Rzeczypospolitej oraz do I i II Rady Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej), przebywała na przymusowej emigracji. Moi dziadkowie Szatkowscy gospodarowali wtedy na małej farmie Trossell, a opuścili Anglię w 1957 r. – wrócili do Polski po zmianach październikowych 1956 r. Kiedy wyjechali z Anglii, miałam 6 lat.

Reklama

6 lat musiało minąć, zanim znów się zobaczyliśmy. Dopiero w 1963 r., kiedy mój najmłodszy brat miał niecały rok, moi rodzice zdecydowali się na pierwszy od czasów II wojny światowej przyjazd do Polski. Jechaliśmy samochodem przez całą Europę, jeszcze odbudowującą się po wojnie oraz przedzieloną żelazną kurtyną. Emocji było dużo. Od tego roku co rok, tak długo, jak żyli dziakowie (Babcia zmarła w 1968, a Dziadzio w 1976 r.), „londyńczycy” spędzali letnie wakacje w Górkach Wielkich. Ciocia Anna ze swoją czwórką dzieci przyjeżdżała ze Szwajcarii regularnie już od 1957 r.

Listy

W przeciwieństwie do rodziców matki moi dziadkowie od strony ojca zawsze mieszkali z dala od nas. Kiedy dziadkowie Szatkowscy mieszkali w Kornwalii, może raz w roku bywaliśmy u nich na wakacjach na farmie, ale to raczej Babcia, kiedy miała jakąś sprawę do załatwienia w stolicy, wpadała do naszego domu w Londynie. Główną drogą kontaktowania się z Dziadkami, mieszkającymi wpierw w Kornwalii, a następnie w Polsce, były listy. Pomimo że rzadko widywaliśmy się z Babcią, przez listy pozostawała osobą nam bardzo żywą i bliską. Wiedzieliśmy, że kocha nas bezgranicznie, i ogromnie się cieszyliśmy na każde spotkanie. Listów było wiele. Zdarzało się, że babcia Zofia pisała do nas więcej niż jeden list dziennie, ale też bywało, że przez kilka miesięcy nie otrzymywaliśmy ani jednego listu. Wtedy gorąco przepraszała i tłumaczyła, że wcześniej nie mogła znaleźć czasu. Rodzice czytali nam to, co uważali, że nas zainteresuje – przeważnie o zwierzętach czy przyrodzie – zresztą bywało, że część listu była adresowana do nas, dzieci. Był to miły moment, kiedy uśmiechaliśmy się z rodzicami nad Babci opisami, pełnymi dobrego humoru. Przykładem mogą być słowa Babci z 17 kwietnia 1955 r. pisane z Trossell Cottage (tzw. małej farmy):

Reklama

List 1
„Moje dziecięta najdroższe, najukochańsze, – (...) przechodzę do baranów. A więc powiedzcie mojej pareczce najmilszej, że Violetka urodziła szczęśliwie maleńkie jagniątko i była przedmiotem szczególnej naszej opieki. Dziadzio i Babcia dołożyli wszelkich starań, by nie zmarzło i szczęśliwie doczekało przyjazdu wnuków na farmę. Violetka sama karmi swoje dziecko. Babcia za to karmi troje innych, które matkom się nie podobały. Są to Jagienka, Miki i Lolitta. Z początku były takie małe, że mieszkały w pudle tekturowym tuż koło pieca, potem miały zrobioną zagródkę w psim pokoju, potem przeniosły się na dwór, teraz już bardzo urosły i pasą się ze stadem. Przybiegają tylko punktualnie na mleko. Są bardzo miłe i mądre. Żółtego pieska wzięli, a raczej wyprosili Wielogórscy. Bardzo się nim cieszą, choć (...) czyni niesłychane szkody. Pozatem jest miły i zabawny. Stare psy nasze roztyły się i skudłaciały. Białek dostał na zimę wspaniały nowy kożuch i wyglądał jak biała puchata kula, ale w sezonie wiosennym już otwartym stracił i biel, i puszystość. A na koniec wszystkie dobre farmowe zwierzątka, krowy, cieliczki, owce, Barabasz i inne dopytują się ciągle, kiedy Hania i Wojtek przyjadą na farmę, aby się z nimi pobawić. Babcia także o to samo ciągle nudzi Pana Boga. Ach, kiedy dzieci przyjadą! Szczególnie, gdy dnie są piękne i słoneczne jak ostatnio. (...) Niech Was Bóg strzeże i błogosławi. Całuję. Z.”.

Reklama

Otrzymywaliśmy też od Babci Zofii listy czy kartki pocztowe adresowane bezpośrednio do nas, wnuków. 19 stycznia 1955 r. z okazji moich 4. urodzin napisała:

List 2
„Najmilszej, najdroższej, grzecznej i mądrej Hani przesyłają życzenia, żeby zawsze była taka mądra i grzeczna, i zdrowa, i śliczna, i żeby ją wszyscy tak jak teraz kochali, a Pan Bóg uśmiechał się do niej z Nieba – ustawieni rzędem: Dziadzio, Bapcia [wnuczka Ania mówiła «Bapcia», stąd taki zapis – przyp. red.], krówki, psy, pięć różowych prosiątek z kręconymi ogonkami, jeden żółty szczeniaczek gruby jak balonik i jedno śliczne białe jagniątko, które mieszka w domu przy piecu i Babcia co 2 godziny karmi je buteleczką. Jest bardzo mądre i kłania się pięknie Wojtkowi i Hani.
A Babcia ściska swoje dzieciątka strasznie mocno.
Babcia”.

A po naszym powrocie do Polski z Górek Wielkich 3 czerwca 1960 r. napisała:

List 3
„Moje najmilsze dzieciątka, Haniu, Wojtku, Ewuniu, – Czekaliśmy na wasz przyjazd od dawna. Jeszcze w ogrodzie leżał śnieg (tyle śniegu, co w Polsce, nie ma nigdy w Anglii), zające były głodne, przychodziły pod dom zjadać łupiny z jabłek i kartofli, które kładliśmy dla nich, przychodziły też bażanty i kuropatwy, a sikorki, dzięcioły, wróble, kosy i sójki, no i gołębie urzędowały cały dzień w karmniku przed oknami. Taki tam był ruch, że nazywaliśmy to Kinem św. Franciszka, bo św. Franciszek, jak wiecie, bardzo kochał ptaki”.

Więc na podstawie listów i tych rzadkich kontaktów my, dzieci, byliśmy świadomi, jak ważny dla Babci był Pan Bóg i cały żywy świat.

Jak pamiętam Babcię z bezpośredniego kontaktu w latach 1963-67?

Babcia nie traktowała nas jak gromady wnuków. W całym dorosłym kole jedynie Babcia dawała zrozumieć, że każde z jej 8 wnuków na swój sposób jest kimś unikatowym, wyjątkowym, że każde ma inne potrzeby, ma różne talenty, może odebrać w zupełnie inny sposób jakąś sytuację, która miała miejsce w ciągu dnia. Znajdywała czas, żeby z każdym z nas z osobna porozmawiać. Interesowało ją to, co myślimy, co mamy w głowie, w sercu... a rozmawiało się z nią jak z najlepszym przyjacielem. Nie czuło się żadnej krytyki czy osądu. Traktowała nas bardzo serio.

Reklama

Domek Dziadków w Górkach Wielkich był mały i kiedy zjechaliśmy się z Anglii i Szwajcarii, było w nim ciasno. Dużo czasu spędzaliśmy więc na dworze. Ciepłymi wieczorami siedziało się przed domem z widokiem na Babci ogródek i otaczający sad. To tam Babcia uczyła nas, jak obserwować świat i być wrażliwym na jego piękno i „magię”. Wpierw w ogródku oglądaliśmy pracujące mrówki, następnie, przy zachodzie słońca, obserwowaliśmy, jak niektóre kwiaty na noc się zamykają. Ciut ciemniej się zrobiło – to zwracała nam uwagę na przelatujące nietoperze, a chwilę później – na robaczki świętojańskie. Kiedy już była zupełnie ciemna noc, obserwowaliśmy gwiazdy, zwłaszcza te spadające, i konstelacje oraz orbitujące nad nami sputniki. W Górkach Wielkich w latach 60. ub. wieku gwiaździste niebo naprawdę robiło wrażenie. Pomiędzy były rozmowy na wszystkie możliwe tematy – niektóre bardziej interesujące dla młodej osoby, niektóre mniej.

Do domu w Górkach ciągle zaglądali goście. Sygnałem, że gość nadchodzi, było skrzypnięcie furtki. Wtedy, szczekając, rzucały się w jej stronę psy, jamniki Zorro i Miki, a Babcia wszystkich z tą samą szczerą serdecznością przyjmowała – czy to był z rana p. Józef Jaworski z RSP Bucze z mlekiem dla nas, czy z jakąś sprawą do niej bp Herbert Bednorz. Wszyscy byli mile witani i przyjmowani z tą samą ciepłą gościnnością.

Reklama

Babcia się niesłychanie cieszyła nami, wnukami. Na nasz przyjazd odkładała warsztat pracy. Była zawsze uśmiechnięta i nie odczuwaliśmy, że jest nami zmęczona, a jednak po kilku tygodniach z tyloma osobami na głowie musiała być. Dzieci ciągle czegoś chcą – a to pić, a to jeść, a to się nudzą, a to przerywają rozmowę. Nigdy nie odczuwaliśmy zirytowania ze strony Babci – wyłącznie radość z naszej obecności, z naszego bycia.

Po obiady chodziło się jakieś 400 m od domu, do sanatorium zlokalizowanego w budynkach przedwojennej Szkoły Instruktorskiej ZHP, kierowanej przez Aleksandra Kamińskiego i wspomnianej w „Kamieniach na szaniec”. Często szła Babcia, myśmy towarzyszyli, żeby pomóc w niesieniu menażek. Wtedy opowiadała nam o harcerstwie. Wyraźnie widać było, że była bardzo związana z tym ruchem. Przez Babcię poznaliśmy Józefinę Łapińską (komendantkę przedwojennej żeńskiej szkoły harcerskiej na Buczu), a Irena Sawicka (przed wojną kierowniczka Szkoły Przysposobienia Gospodyń Wiejskich na Buczu) często bywała w domu moich Dziadków i wyciągała nas w góry na wycieczki. Obie harcmistrzynie przyjaźniły się z Babcią jeszcze w czasach przedwojennych.

Jak objawiała się miłość Zofii Kossak do Ojczyzny?

Na pewno dużym wydarzeniem w moim dziecięcym życiu było otrzymanie od Babci stroju krakowskiego. Było to w 1957 r., parę miesięcy po opuszczeniu przez Babcię Anglii. Strój był dużych rozmiarów. Przez całą szkołę podstawową dumnie go nosiłam przed świętami Bożego Narodzenia, w dniu, kiedy mieliśmy klasową zabawę i mogliśmy się przebrać ze szkolnego mundurka. W liście do mojej matki z 6 czerwca 1957 r. Babcia napisała: „Wyobrażam sobie, jak ślicznie będzie nasza najdroższa wnusia wyglądać w tym stroju. Kiedyż ją w nim zobaczę!?”. (Tylko na fotografii mnie w nim widziała, bo sześć lat musiało minąć do naszego spotkania w Górkach).

Podczas naszych pobytów w Polsce Dziadkowie wkładali wielki wysiłek, abyśmy poznali Polskę. Dziadzio Zygmunt miał warszawę. Myśmy przyjeżdżali z Anglii bedfordem – to taki busik. Dziadkowie robili czasem kilkudniowe wycieczki i pokazywali nam Beskid Śląski, Tatry, Pieniny, zwiedzaliśmy Kraków, Warszawę i z Babcią byliśmy w Częstochowie na Jasnej Górze. Myślę, że tym sposobem Babcia chciała nas zaszczepić Polską. Żebyśmy się nie nudzili podczas podróży, opowiadała nam. Chętnie i łatwo słuchało się jej głosu – czy to opowieści o średniowiecznych rycerzach, czy wiadomości związanych z miejscem, przez które się przejeżdżało.

Reklama

Jaka była Babcia?

Spróbuję na to odpowiedzieć. To była osoba, w której obecności człowiek się po prostu czuł dobrze. To była osoba, która emanowała spokojem i harmonią. Nie była głośna, nerwowa czy dominująca. Była doskonałym słuchaczem, podchodziła do ludzi i ich spraw pozytywnie. Miała zdanie chyba na każdy temat i przekazywała je delikatnie. Lubiła ludzi. Zachwycała się naturalnym światem. Nie gadała dla gadania. Emanowały z niej głęboka duchowość, wewnętrzna siła i mądrość. To była osoba niebojąca, nielękająca się. Przeważnie niedaleko Babci znajdował się Dziadzio. Ona niska, on wysoki. Ona optymistka, on pesymista...

Lata 1966 i 1967

Krótko wspomnę 1966 r., w którym Babcia odmówiła przyjęcia Nagrody Państwowej I stopnia. Myśmy przyjechali do Górek właśnie w tym czasie. Była obawa, że może nawet dojść do aresztowania Babci. Pamiętam, że rodzice mówili: uważaj, co mówisz, bo ktoś obcy może usłyszeć, i uprzedzali, że w domu może być podsłuch. Do dziś nie wiem, co takiego nieodpowiedniego mogłabym powiedzieć. Babcia – i to muszę podkreślić – była zupełnie normalna: ta sama uśmiechnięta, spokojna, kochająca Babcia. Ale Dziadzio był nerwowy. Obserwował odjazdy gości przez okno, a kiedy pakowaliśmy samochód na wyjazd do Anglii, podsunął nam dwie paczki maszynopisu do włożenia pod siedzenie. Paczki zawierały maszynopis „Dziedzictwa” – cz. II, rozdziały od 1 do 45 – wszystkie, oraz cz. III, rozdziały od 26 do 43 (do całości brak rozdziałów od 1 do 25). Wtedy, w 1966 r., cz. II „Dziedzictwa” była w druku niecałe 2 lata, ale cz. III ukazała się drukiem dopiero w 1967 r. Nie wiem, mogę tylko spekulować, że Dziadzio w 1966 r. bał się o los nieopublikowanej książki, a w swoim zaaferowaniu przekazał nam jedną właściwą, a drugą niewłaściwą teczkę.

Reklama

Moje ostatnie wspomnienie dotyczące Babci musi dotyczyć Auschwitz. Jak już wcześniej wspominałam – to, że Babcia przeżyła Birkenau, było w domu moich rodziców w Londynie uważane za niemal cud. Jako dziecko więc wychowałam się z wiedzą o obozie zagłady, którym było Birkenau. Wiedziałam, że to był obóz, w którym ginęli głównie Żydzi. Wiedziałam, że wytatuowany numer obozowy Babci został usunięty jeszcze podczas wojny. Kiedy Babcia została zaproszona do Oświęcimia na uroczystość poświęcenia sztandaru i było miejsce w samochodzie, było dość naturalne, że do dziadków i ojca dołączymy się jeszcze ja i mój starszy brat Wojciech. Był to męczący dzień. Do ostatniej chwili istniała niepewność, czy władza pozwoli na odprawienie Mszy św. na terenie obozu. Ostatecznie Msza św. została odprawiona przy bloku śmierci. Babcia i Franciszek Gajowniczek, za którego o. Maksymilian Kolbe oddał życie, zostali chrzestnymi sztandaru delegacji byłych więźniów obozów koncentracyjnych z Kanady. Po obchodach związanych ze sztandarem byliśmy jeszcze w Birkenau. Babcia nie pokazywała nam bloków, w których przebywała, ale teraz wiem, że przechodziliśmy niedaleko nich. Nie pamiętam, żeby Babcia kierowała do mnie czy do brata jakieś uwagi czy komentarze dotyczące tego miejsca przed uroczystością, w jej trakcie czy po niej. Po tym dniu do naszego wyjazdu z Górek Babcia spędziła większość czasu w łóżku chora na serce. Przysiadywaliśmy na nim. Rozmawialiśmy. Z tej choroby już nie wyszła.

Reklama

Podsumowując

Wydaje mi się stosowne z powodu obchodzonej w tym roku 50. rocznicy śmierci pisarki wrócić do jej pogrzebu (w którym mnie nie dane było uczestniczyć). Pogrzeb odbył się w Górkach Wielkich 11 kwietnia 1968 r., w Wielki Czwartek, dwa dni po jej śmierci. Chcę przypomnieć słowa wygłoszone na pogrzebie przez Wojciecha Żukrowskiego, przedstawiciela Związku Literatów Polskich: „Ludzie, czy wiecie, kogo żegnamy? Znaliście ją ze sklepu, z autobusu, z drogi, z kościoła, przyzwyczailiście się do niej jako do współparafianki, do sąsiadki. A to był wielki pisarz! Z tych największych, na miarę Sienkiewicza!”.

To też był wyjątkowy człowiek... Człowiek, który brał udział w największych wydarzeniach XX wieku – rewolucja bolszewicka, II wojna światowa... i często był stawiany przed trudnymi życiowymi decyzjami.

Moja Babcia – Zofia Kossak była żarliwą katoliczką idącą drogą Ewangelii. Jej głęboka wiara nie miała w sobie cienia dewocji. Jej religijność była niekrzycząca, nieosądzająca i nierozliczająca bliźnich. Babcia odnosiła się z miłością i szacunkiem do każdego człowieka, niezależnie od jego pochodzenia i poglądów. Łączyła ludzi i różne środowiska. Myślę, że gdyby pisała dziś, dla Polaka żyjącego w XXI wieku, kiedy Polska jest niepodległa i wolna, np. „Dekalog Polaka” byłby napisany zupełnie innym językiem niż ten, w którym ukazał się pod koniec 1940 r., podczas głębokiej niemiecko-sowieckiej okupacji – językiem łączącym ludzi. Kochała Ojczyznę, ale jednocześnie była otwarta na obce. Była na tyle pewna swojej tożsamości, że nie bała się poznania różnorodności świata, aby go zrozumieć.

2018-09-25 11:52

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Gdy spożywamy Eucharystię, Jezus karmi nas swoją nieśmiertelnością

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii J 6, 52-59.

Piątek, 19 kwietnia

CZYTAJ DALEJ

Kryzys powołań czy kryzys powołanych?

Tę wspólną troskę o powołania powinno się zacząć nie tylko od tygodniowego szturmowania nieba, ale od systematycznej modlitwy.

Często wspominam pewną rozmowę o powołaniu. W czasach gdy byłem rektorem seminarium, poprosił o nią młody student. Opowiedział mi trochę o sobie, o dobrze zdanej maturze i przypadkowo wybranym kierunku studiów. Zwierzył się jednak z największego pragnienia swojego serca: że głęboko wierzy w Boga, lubi się modlić, że jego największe pasje dotyczą wiary, a do tego wszystkiego nie umie uciec od przekonania, iż powinien zostać księdzem. „Dlaczego więc nie przyjdziesz do seminarium, żeby choć spróbować wejść na drogę powołania?” – zapytałem go trochę zdziwiony. „Bo się boję. Gdyby ksiądz rektor wiedział, jak się mówi u mnie w domu o księżach, jak wielu moich rówieśników śmieje się z kapłaństwa i opowiada mnóstwo złych rzeczy o Kościele, seminariach, zakonach!” – odpowiedział szczerze. Od tamtej rozmowy zastanawiam się czasem, co dzieje się dziś w duszy młodych ludzi odkrywających w sobie powołanie do kapłaństwa czy życia konsekrowanego; z czym muszą się zmierzyć młodzi chłopcy i młode dziewczyny, których Pan Bóg powołuje, zwłaszcza tam, gdzie ziemia dla rozwoju ich powołania jest szczególnie nieprzyjazna. Kiedy w Niedzielę Dobrego Pasterza rozpoczniemy intensywny czas modlitwy o powołania, warto zacząć nie tylko od analiz dotyczących spadku powołań w Polsce, od mniej lub bardziej prawdziwych diagnoz tłumaczących bolesne zjawisko malejącej liczby kapłanów i osób życia konsekrowanego, ale od pytania o moją własną odpowiedzialność za tworzenie przyjaznego środowiska dla wzrostu powołań. Zapomnieliśmy chyba, że ta troska jest wpisana w naturę Kościoła i nie pojawia się tylko wtedy, gdy tych powołań zaczyna brakować. Kościół ma naturę powołaniową, bo jest wspólnotą ludzi powołanych przez Boga, a jednocześnie jego najważniejszym zadaniem jest, w imieniu Chrystusa, powoływać ludzi do pójścia za Bogiem. Ewangelizacja i troska o powołania są dla siebie czymś nieodłącznym, a odpowiedzialność za powołania dotyczy każdego człowieka wierzącego. Myśląc więc o powołaniach, zacznijmy od siebie, od osobistej odpowiedzi na to, jak ja sam buduję klimat dla rozwoju swojego i cudzego powołania. Indywidualna i wspólna troska o powołania nie może wynikać z negatywnych nastawień. Mamy się troszczyć o powołania nie tylko dlatego, że bez nich nie uda nam się dobrze zorganizować Kościoła, ale przede wszystkim z tego powodu, iż każdy człowiek jest powołany przez Boga i potrzebuje naszej pomocy, aby to powołanie rozeznać, mieć odwagę na nie odpowiedzieć i wiernie je zrealizować w życiu.

CZYTAJ DALEJ

Kim była Helena Kmieć?

2024-04-20 16:02

[ TEMATY ]

Helena Kmieć

Fundacja im. Heleny Kmieć

Świecka misjonarka Helena Kmieć została zamordowana w Boliwii

Świecka misjonarka Helena Kmieć została zamordowana w Boliwii

Rozpoczyna się proces beatyfikacyjny świeckiej misjonarki i wolontariuszki Heleny Kmieć, zamordowanej 24 stycznia 2017 r. podczas misji w Cochabambie w środkowej Boliwii. Zginęła od ciosów nożem podczas napadu na ochronkę dla dzieci. W chwili śmierci miała zaledwie 25 lat. - Ona pokazuje, że w XXI w. świętość ludzi młodych jest możliwa i jest realna - mówi KAI przewodniczący Rady KEP ds. Duszpasterstwa Młodzieży bp Grzegorz Suchodolski. W piątek 10 maja o godz. 10.00 w Kaplicy pałacu Arcybiskupów Krakowskich odbędzie się pierwsza sesja trybunału, która tym samym oficjalnie rozpocznie proces wyniesienia Heleny na ołtarze.

Kim była Helena Kmieć?

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję