Reklama

Niedziela w Warszawie

Po godzinie G

Wprowadzanie stanu wojennego było operacją wojskową wymierzoną... we własny naród.

Niedziela warszawska 50/2020, str. V

[ TEMATY ]

stan wojenny

Zdjęcie ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Róg Alei Niepodległości i Rakowieckiej, 1981 r.

Róg Alei Niepodległości i Rakowieckiej, 1981 r.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Trzynastego grudnia 1981 r. była niedziela. Warszawiacy wyglądający z okiem 39 lat temu musieli się dziwić widokiem czołgów i wozów pancernych. To nie złudzenie: do spacyfikowania miasta użyto ogromnych sił, jakby wybuchła wojna. W rejon Warszawy skierowano 19 tys. żołnierzy, 340 czołgów, 470 transporterów opancerzonych i bojowych wozów piechoty.

Władze nie wiedziały, jaki napotkają opór – uważa dr Tadeusz Ruzikowski z warszawskiego IPN, autor prac nt. stanu wojennego. Wszak operacja obejmowała ośrodek o szczególnym znaczeniu dla kraju. Chodziło o zabezpieczenie wszystkich ważniejszych miejsc w mieście. – Bez udziału wojska, i to tak licznego, stan wojenny nie byłby możliwy – twierdzi dr Ruzikowski.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Nagrane w koszarach

Jednych do walki zagrzewało, innych pozbawiało złudzeń przemówienie radiowe i telewizyjne gen. Jaruzelskiego, nagrane tej nocy w koszarach przy ul. Żwirki i Wigury. Nadawano je 13 grudnia od godz. 6 rano, czyli od godziny G, jak określano ten czas w planach dotyczących stanu wojennego.

Przed północą 12 grudnia została przerwana łączność telefoniczna. Do budynku na rogu ulic Nowogrodzkiej i Poznańskiej wpadła grupa żołnierzy. Pracownicy zobaczyli wycelowaną w siebie broń i usłyszeli wydawane krzykiem polecenia: „Krzesła pod ścianę! Nie ruszać się!”. Jeden z komandosów wyłączał dźwignie i przyciski. W mieście zamilkły telefony.

Reklama

Żołnierze 10. Batalionu Powietrznodesantowego z Wesołej do godz. 3 opanowali obiekty radia i telewizji przy ul. Woronicza oraz 30. piętro PKiN ze stacjami przekaźnikowymi. Wojsko obsadziło sześćdziesiąt obiektów radiowo-telewizyjnych, telekomunikacji i łączności.

W samym środku

Jedne z pierwszych ruszyły jednostki, które przejęły kontrolę nad strategicznymi rejonami oraz obiektami. 13 grudnia do godz. 3 siłami 1. pułku zmechanizowanego z Wesołej zablokowano warszawskie węzły drogowe oraz obsadzono ważne obiekty na Pradze. Rozpoczęto patrolowanie szlaków komunikacyjnych.

Warszawiacy doskonale zapamiętali czołgi i „scoty” stojące w środku miasta. Mniej pamięta się dziś strach tamtego czasu.

Podziel się cytatem

Pierścień wokół zachodniej części stolicy zamykały 13. oraz 55. pułki zmechanizowane, które wyruszyły z poligonów w Toruniu oraz Muszaków. 2. brygadzie saperów z Kazunia przydzielono ochronę mostów na Wiśle. 16. batalion powietrznodesantowy opanował lotnisko Okęcie. Do Warszawy jechały – 4. Pomorska i 16. Kaszubska Dywizja Zmechanizowana, a także podchorążowie ze szkoły oficerskiej z Torunia.

Warszawiacy doskonale zapamiętali czołgi i „scoty” stojące w środku miasta, często obok wysokich pryzm śniegu. – Mniej pamięta się dziś strach tamtego czasu. A przecież nie było wiadomo, co będzie dalej. Wojna domowa, wywózki? – mówi Jerzy Cieślik, wówczas student. – Wszystko, jak to w komunie, było możliwe.

Nie ma zmiłuj się

Reklama

– Czołgi stały w miejscach strategicznych, pod MSW, MON, KC PZPR, URM, na Placu na Rozdroży, przed siedzibami ważnych instytucji, często denuncjując komunistów. Nikt by nie przypuszczał, że w Lesie Kabackim jest jakiś ośrodek wojskowy, a był i tam stał czołg, podobnie jak pod domami wyższych oficerów, Kiszczaka, Jaruzelskiego – opowiada Mateusz Wyrwich, dzisiaj publicysta Niedzieli wówczas dziennikarz Tygodnika Solidarność.

Za chwilę TS zawieszono, a Mateusz Wyrwich znalazł się w redakcji podziemnego Tygodnika Wojennego.

Dziennikarze wiedzieli, że na początku stanu wojennego, nawet za ulotkę dostawało się 10 lat więzienia. Sądy wojskowe skazywały, według zasady nie ma zmiłuj się. – Zdawaliśmy sobie z tego sprawę, ale to był czas trwania w oporze. Nie było alternatywy – mówi Wyrwich.

Radio na godzinę

Kiedy wprowadzono stan wojenny, Romuald Szeremietiew siedział w więzieniu przy Rakowieckiej, gdzie czekał na ciąg dalszy procesu przywódców KPN. – Wywalczyliśmy sobie to, że w niedziele rano mogliśmy wysłuchać Mszę św. transmitową w radiu – wspomina. – Radio przynoszono na godzinę, ale w niedzielę 13 grudnia... nie.

Pojawił się klawisz, mówiąc szeptem: „Ogłosili stan wojenny”. – Mówię, co pan szepcze, przecież wy ogłosiliście – wspomina Szeremietiew. – Ofuknął mnie: A co ja mam z tym wspólnego!

Jacek Górski ps. Wiejski późniejszy działacz Federacji Młodzieży Walczącej, wspomina, że stan wojenny odkrył sennie i powoli, jak większość społeczeństwa, w radiu.

Reklama

– Godzina 10: głucha cisza zamiast ulubionej audycji satyrycznej 60 minut na godzinę. Milczenie telefonu, kasza w telewizorze, choć powinien kończyć się właśnie Teleranek... i wreszcie Jaruzelski ze swoim przemówieniem do narodu – opowiada. Nie wierzył własnym uszom. „Stan wojenny! Godzina milicyjna! Zakaz zgromadzeń!”.

Macieja Rayzachera, aktora związanego z Solidarnością, a wcześniej KOR, wyciągnęli z domu przed północą. Przewieźli do komisariatu, potem do więzienia na Białołęce.

– O szóstej rano w pustej celi z wybitymi oknami budzi mnie z głośnika oznajmienie generała o wprowadzeniu stanu wojennego – wspomina.

– Po tygodniu pakują nas do helikoptera. Przelatujemy nad neonowym napisem dworca Koszalin, by trafić do Jaworza.

Demonstracja siły

We wtorek 15 grudnia jeździli dookoła centrum, wojsko i milicja, wozami pancernymi, wzbudzając popłoch – wspomina Cieślik. – Kolejnego dnia miała być demonstracja, chodziło o zastraszenie ludzi.

Laikom wydawało się, że 13 grudnia po ulicach Śródmieścia kolumny czołgów poruszały się bez celu.

Ale zdaniem znawców ten pozorny chaos miał sparaliżować społeczeństwo.

Z ujawnionych później dokumentów wiemy, że po centrum miasta jeździły pojazdy 4. Dywizji Zmechanizowanej, 16. Dywizji Pancernej oraz 1. pułku zmechanizowanego i pułku zabezpieczenia. Taka demonstracja siły rzeczywiście władzom stanu wojennego się udała – uważa dr Tadeusz Ruzikowski. Społeczeństwo z powodu represyjności stanu wojennego murem za Solidarnością nie stanęło.

Pracownicy ponosili odpowiedzialność według zasad obowiązujących żołnierzy w czasie wojny. Niezgłoszenie się do pracy było zagrożone karą od dwóch lat do kary śmierci włącznie.

Podziel się cytatem

Tylko rozkazy

Reklama

Opór w Warszawie był słabszy niż w niektórych innych rejonach kraju i szybko go spacyfikowano. Duży wpływ miał na to inteligencki charakter stolicy, wśród robotników nastawienie było dużo radykalniejsze – uważa dr Ruzikowski.

Poza kilkudziesięcioma ogólnopolskimi przedsiębiorstwami i instytucjami zmilitaryzowano co najmniej 35 zakładów o zasięgu lokalnym – wylicza w książce Stan wojenny w Warszawie i województwem stołecznym Tadeusz Ruzikowski.

Nie wydawało się poleceń, lecz rozkazy. Pracownicy ponosili odpowiedzialność według zasad obowiązujących żołnierzy służby czynnej w czasie wojny. Niezgłoszenie się do pracy było zagrożone karą pozbawienia wolności od dwóch lat do kary śmierci włącznie.

Chłopcy z toporami

Wojsko pełniło rolę straszaka. Otaczało np. Zakłady w Ursusie czy Hutę Warszawa, pokazując, że władza nie żartuje. Jednocześnie wojsku zabroniono działań o charakterze uderzeniowym.

Choć w razie potrzeby za pomocą czołgów lub transporterów rozbijało zastawione bądź zamknięte przez strajkujących wejścia, bramy, co umożliwiało pacyfikację oporu oddziałom MO, ZOMO i SB.

O północy z 12 na 13 grudnia trzystu milicjantów z ZOMO i odwodu Komendy Stołecznej Policji wdarło się do siedziby „S” Regionu Mazowsze przy ul. Mokotowskiej. Toporami sforsowali drzwi. Z budynku wyprowadzili kilkunastu pracowników biura związku.

Wojsko było podstawowym filarem stanu wojennego w pierwszym jego okresie w stolicy oraz województwie. Potem, gdy od 7 stycznia 1982 r. większość jednostek wojskowych rozpoczęła powrót do koszar, jego rolę przejęły służby podporządkowane MSW.

Komisarze pozostali

Reklama

Ale wojsko nie zniknęło. W zakładach pracy i administracji pozostali komisarze wojskowi. Wpływali na osłabianie nastrojów strajkowych. Stosowali perswazję, straszyli karami za organizację protestów.

Nadzorowali przestrzeganie prawa stanu wojennego, ale także mieli wsłuchiwać się w problemy społeczeństwa, działania zakładów itp. Władzom zależało na pokazaniu ludzkiej twarzy wojska.

Pojawił się nawet pomysł, żeby komisarze w zakładach pracy przeprowadzali reformy. To były mrzonki. Komisarze tylko wzmacniali system, przedłużali jego agonię.

2020-12-09 10:30

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Krzyż z Małopolskiej „Solidarności”

Wisiał w naszym pokoju jak w każdym innym. Po prostu był. Nie zastanawiałam się, od kiedy. Traktowałyśmy go jak stały element wyposażenia miejsca pracy. Tylko gdy ktoś z zewnątrz przychodził, zwracał na niego uwagę. - Jak dobrze, że znów jest na ścianie - inicjował rozmowę odwiedzający nas przynajmniej raz w tygodniu pewien Łemko, który usiłował tłumaczyć wszystkim, że Łemkowie to Rusini i z Ukraińcami nie mają nic wspólnego. Ta potrzeba ciągłego przyznawania się niemłodego już mężczyzny do nieznanej nam bliżej narodowości wywoływała w nas, wtedy młodych dziewczynach, skrywany uśmiech. Tragiczną historię bieszczadzkich połonin i jej mieszkańców zrozumiałam wiele lat później, wędrując śladami zarośniętych bujną roślinnością wsi i usytuowanych na wzgórzu ruin cerkwi oraz fragmentów cmentarzy z połamanymi żelaznymi krzyżami na zrujnowanych nagrobkach. A nasz krzyż był nowiutki, jeszcze pachniał świeżo ściętym drzewem. Szybka, masowa robota zauważalna była przede wszystkim w metalowej postaci Ukrzyżowanego. Widać było, że forma była stara lub prymitywnie wykonana. Odwiedzający nas pan Krzysztof, szef sprzymierzonych związków rzemieślników, o którym wiedziałyśmy, że został wyrzucony z uniwersytetu w 1968 r. i nigdy tam nie wrócił, syn sławnego krakowskiego malarza i - jak sądziłyśmy - na pewno znający się na sztuce, z politowaniem kiwał głową nad jego estetyką. Tylko pan Józef ze sprzymierzonego związku rolników traktował go jak chleb powszedni. Tuż po wejściu do naszego pokoju całował przybite gwoździem stopy Chrystusa, nabożnie się żegnając. Gdy zwoływał nas w grudniu na strajk rolników do Rzeszowa, coraz bardziej nieobecny i roztargniony, jego wzrok skierowany na Ukrzyżowanego mówił więcej niż niejeden apel. Po 13 grudnia 1981 r. nie myśleliśmy o nim. Trzeba się było ukryć i najlepiej nie mieszkać tam, gdzie było się zameldowanym. SB to zbiurokratyzowana machina. Szukali tam, gdzie mieli zapisane. Najbliższe tygodnie i miesiące poświęciliśmy na odtwarzanie struktur związku i organizowanie podziemnej poligrafii. Ci, których nie aresztowano w nocy 13 grudnia, początkowo się ukrywali, później, wzywani do „białego domku”, albo go opuszczali po przesłuchaniu, albo dzielili los internowanych. Po kilku miesiącach dostaliśmy wezwania do zabrania prywatnych rzeczy z budynku Regionu Małopolskiej „Solidarności” i zostały rozwiązane umowy o pracę. Wchodziliśmy tam z ciężkim sercem. Powitał nas nieopisany bałagan. Na podłogach walały się sterty papierów i teczek, z pootwieranych szaf i szuflad biurek wystawały pojedyncze dokumenty. W kącie na krześle z tekturowego pudła dawały się zauważyć chaotycznie wrzucone niechlujną ręką małe krzyżyki, przygotowane do przekazania nowo powstającym siedzibom Związku. Wszystko wyglądało tak, jakby przed chwilą skończyła się tu rewizja. Pozwolono nam zabrać prywatne rzeczy. Spojrzeliśmy po sobie. Tego, co najważniejsze - dokumentacji Związku już nie było. Gdy opuszczaliśmy budynek, ściągnęliśmy ze ścian krzyże, obawiając się, że zostaną zbezczeszczone. Pilnujący nas panowie przyglądali się tym czynnościom w milczeniu, bez jednego komentarza. Pudełko z krzyżami, które stało samotne w kącie pokoju, wynieśliśmy bezpiecznie poza budynek. Opuszczając siedzibę Małopolskiej „Solidarności”, obejrzeliśmy się za siebie, zamykając w ten sposób kawał ważnego okresu życia. Każdy z nas wyjmował z pudełka jeden krzyż i chował go do kieszeni. Po powrocie do domu znajdował dla niego godne miejsce. W następnych latach jeszcze wiele razy zmienialiśmy miejsce zamieszkania, jednak drewniany krzyżyk z Regionu wędrował zawsze z nami. Dziś, po 30 latach, gdy odwiedzam znajomych z tamtego okresu, rozpoznaję go natychmiast. Taki krzyż jest u Ewy, której ojciec - kapitan Ludowego Wojska Polskiego - w pierwszych dniach stanu wojennego w krakowskim „białym domku” Służby Bezpieczeństwa na zastrzeżonej wojskowej linii rugał wyrodną córkę, by wreszcie dała sobie spokój z tymi wolnościowymi bzdurami i pomyślała, w jakiej sytuacji stawia go wobec przełożonych, a mąż - aresztowany w 1986 r. za druk nielegalnych wydawnictw, po serii przesłuchań na Montelupich nigdy już się nie pozbierał, sama musiała wychowywać troje maleńkich dzieci. Jest u Agnieszki i Kajtka, którzy wydawali najdłużej ukazujące się pismo podziemnej „Solidarności” Małopolskiej „13”, a w każdą rocznicę „Wujka” jeździli na Śląsk i będą jeździć - jak mówią - dopóki winni zbrodni na górnikach nie zostaną ukarani. Jest i u Włodka, który po kilkunastu latach emigracji politycznej we Francji wrócił do Polski z rodziną, ale nie może się tu odnaleźć. Jest u Leny, której mądra przyjaźń towarzyszyła w najtrudniejszych momentach naszej młodej dorosłości, przy narodzinach naszych dzieci, w chorobach, braku domu i tułaczkach po cudzych kątach. Jest także w moim domu. Przy kolejnych przeprowadzkach był jako pierwszy pakowany do pudeł i jako pierwszego wyjmowaliśmy go z mężem i wieszaliśmy na ścianie. Pewnego dnia córka zapytała, dlaczego właśnie ten krzyż traktuję z taką atencją. Wtedy trudno mi było znaleźć właściwe słowa, aby wyjaśnić to małemu człowiekowi. Dziś, gdy spoglądam na krzyż, widzę młodych z tamtych lat - dumnych, odważnych, pełnych nadziei, wrażliwości, pomysłów, wiary, która góry przenosi, i rozumiem pełnię chrześcijańskiej symboliki.
CZYTAJ DALEJ

Dzisiejsza Ewangelia zaprasza do czuwania

2025-04-10 09:58

[ TEMATY ]

rozważania

O. prof. Zdzisław Kijas

Adobe Stock

Dzisiejsza Ewangelia zaprasza do CZUWANIA. Chodzi bowiem o to, aby nikt z nas nie przegapił swojej „pory”, swojego „czasu”, lecz aby wiedział, kiedy coś szczególnego „dzieje się dla niego albo ze względu na niego”.

E. Gdy nadeszła pora, Jezus zajął miejsce u stołu i apostołowie z Nim. Wtedy rzekł do nich: + Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał. Albowiem powiadam wam: Nie będę już jej spożywać, aż się spełni w królestwie Bożym.
CZYTAJ DALEJ

Z wiarą i pamięcią

2025-04-10 20:52

[ TEMATY ]

UKSW

Ks. prof. Ryszard Czekalski

Ks. prof. Ryszard Rumianek

Łukasz Krzysztofka/Niedziela

Na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie w 15. rocznicę katastrofy smoleńskiej modlono się za jej ofiary i otwarto wystawę poświęconą śp. ks. prof. Ryszardowi Rumiankowi, rektorowi UKSW, który zginął pod Smoleńskiem.

Ekspozycję, którą przygotowali pracownicy Biblioteki UKSW, otworzył uroczyście ks. prof. Ryszard Czekalski, rektor UKSW.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję