Reklama

Wiadomości

Roszkowski ma rację

Atak na profesora przekroczył wszelkie granice umiaru i rozsądku. A manifestowane nieuctwo i brak kierowania się rozumem domagają się sprostowania kilku rzeczy.

Niedziela Ogólnopolska 36/2022, str. 30-32

[ TEMATY ]

podręcznik

Archiwum "Niedziela"

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Podręcznik historia i Teraźniejszość autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego wywołał histerię. Rykoszetem uderza w min. Przemysława Czarnka, wydawnictwo Biały Kruk, a przy okazji – bo trudno z niej nie skorzystać – także w Kościół, czym nie jestem zaskoczony. Większość uczestników tej szermierki słownej na pewno książki nie czytała. Nie będę się tu jednak odwoływał do uczciwości intelektualnej, ponieważ w kręgach atakujących HiT trudno o nią zabiegać. Wystarczy przypomnieć wydaną kilka lat temu książkę Pawła Zyzaka Lech Wałęsa. Idea i historia (2009), którą w tych samych, poniekąd „dyżurnych” kręgach oceniono negatywnie, zanim się ukazała. Atakowali ją ludzie wywodzący się z tych samych środowisk. Podobnych sytuacji, dotyczących także innych dziedzin życia kulturowego, można by z łatwością przywołać dużo więcej.

Biorąc jednak pod uwagę, że chodzi o atak, który przekroczył wszelkie granice umiaru i rozsądku, a zwłaszcza o manifestowanie się w nim otwartego nieuctwa i braku kierowania się rozumem, kilka rzeczy trzeba zwyczajnie sprostować. Nie wierzę, że przyjdzie opamiętanie, ale niech nie będzie też takiej sytuacji, iż kiedyś zarzuci się nam, że nie zabieraliśmy głosu w sprawach rzeczywiście istotnych. Istotne pytania wymagają równie istotnych odpowiedzi – mawiał duński filozof Soren Kierkegaard. Niestety, zbyt często chowamy głowę w piasek, nie chcąc się narazić pewnym ludziom czy środowiskom. Nie mamy jednak prawa milczeć! Zastanówmy się zatem nad niektórymi kwestiami, szczególnie żywymi w ostatnich dniach.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Gender i nauka

Profesorowi Roszkowskiemu zarzuca się, że zaliczył gender do współczesnych ideologii. Najprościej mówiąc: według zwolenników teorii gender, płeć człowieka jest warunkowana kulturą, z którą się on styka, stopniowo dojrzewając i wchodząc w życie. W konsekwencji może sam sobie ją wybrać, gdy dojdzie do odpowiedniego poziomu świadomości siebie. Uważają oni zatem, że płeć zależy od decyzji człowieka. Przedstawiciele tzw. gender studies, czyli dyscypliny zajmującej się „płcią kulturową”, stoją uparcie, nie mając istotnych argumentów, po stronie takiego poglądu. Ktoś słusznie powiedział, że żyjemy w czasach, w których źle postawiony problem badawczy staje się nową dziedziną nauki. Pojawia się nieuchronnie pytanie: czy gender studies w obecnym kształcie może się szczycić statusem naukowym? Moim zdaniem – problem jest prosty.

Reklama

Genetyka, a więc dyscyplina badawcza mająca dobrze określony przedmiot, o niekwestionowanym statusie naukowym, w pełni empiryczna, wykazała naukowo, że płeć człowieka jest jednoznacznie uwarunkowana genetycznie, czyli stanowi element pierwotny, ewidentny od poczęcia, u człowieka, który potem nabiera konkretnego kształtu w wymiarze biologicznym, psychicznym i duchowym. Dzieje się to także pod wpływem czynników takich jak: środowisko, wychowanie, obyczajowość, a więc i kultura. Kultura zatem nie tworzy płci, ale kształtuje – i to jest prawdą – sposób jej wyrażania się w określonych uwarunkowaniach relacyjnych i historycznych. Działanie na poziomie hormonalnym, które się dzisiaj stosuje, by dokonać tzw. zmiany płci, może w jakimś stopniu wpłynąć na biologię człowieka w jej wymiarze zewnętrznym, nie wpływa jednak na to, co tradycja filozoficzna, odnosząc się do wnikliwego badania faktu ludzkiego, nazywa tożsamością płciową. Ta tożsamość sytuuje się na najgłębszym poziomie bytowania człowieka, pozostaje poza możliwością nawet najbardziej wyszukanego wpływu hormonalnego – i określa człowieka także w wymiarze płciowym. Hormony mogą modyfikować biologię, ale nie mogą modyfikować psychiki. Przywołane tutaj fakty należą do elementarza genetycznego, a wiedzę na ten temat można znaleźć w dawniejszych i nowszych podręcznikach do szkoły podstawowej. Czy z nimi też będziemy walczyć w najbliższym czasie?

Reklama

Sprzeczności

Czy jest zatem możliwe, aby dwie dziedziny nauki, czyli gender studies i genetyka, mogły kierować się dwoma zupełnie różnymi prawdami i nie być ze sobą sprzeczne, a jednak obydwie przypisywać sobie status nauki? Odpowiedź jest prosta, jeśli kierujemy się podstawową w logice zasadą niesprzeczności. Jeżeli jedna z tych nauk jest prawdziwa, to druga, jeśli jej zaprzecza, jest fałszywa, czyli jest tylko ideologią. A zatem jeśli genetyka ma rację – a ma ona za sobą prawie dwa wieki wnikliwych badań, które zapoczątkował Gregor Mendel – to gender studies w swoich istotnych założeniach jest nie do obronienia. Chyba że zakwestionuje się genetykę, opierając się na założeniu, że jej „ojciec” był zakonnikiem i kapłanem katolickim, bo dzisiaj taki sposób postępowania jest dość powszechnie stosowany.

Mamy tutaj ewidentny powrót starego, bo już średniowiecznego błędu dwóch prawd (awerroizm), według którego filozofia i teologia, czyli dwie dziedziny wiedzy, kierują się w swoich badaniach dwoma różnymi prawdami, będąc niesprzeczne ze sobą i zachowując status nauki. Dzisiaj proponuje się powrót do takiego właśnie błędu w uznaniu, że genetyka i gender studies mogą się opierać w swoich badaniach na sprzecznych ze sobą założeniach, a więc na dwóch różnych prawdach, a nie być ze sobą w sprzeczności, czyli faktycznie się wykluczać.

Owszem, jeśli przedstawiciele gender studies podejmą solidną refleksję metodyczną i uwolnią się od ideologii, będą mogli coś wnieść do antropologii, ale muszą przyłożyć się do myślenia, do poznania genetyki, skoro chlubią się, że prowadzą badania interdyscyplinarne. Moim zdaniem, trzeba odwrócić przyjęte w tych studiach założenia: to nie kultura kształtuje płeć i relacje między mężczyzną i kobietą, ale rozumienie płci i jej przeżywanie wyrażają się w kulturze i ją kształtują. Taki jest prosty wniosek, który wynika z dziejów obyczajowości.

Reklama

Nauczanie kościelne i teologiczne, broniąc tożsamości płciowej człowieka od poczęcia, mają charakter w pełni naukowy i jeszcze raz pokazują, iż Kościół stoi po stronie rozumu i prawdy. Znowu ma zatem rację. Ma rację także prof. Roszkowski, gdy sytuuje gender na poziomie ideologii.

Prokreacja czy re-produkcja?

Oburzają się niektórzy publicyści oraz tzw. celebryci, że prof. Roszkowski w podręczniku historia i Teraźniejszość, analizując niektóre współczesne tendencje kulturowe i obyczajowe, stwierdza, iż zachodzi niebezpieczeństwo sprowadzenia płodności, czyli zdolności przekazywania życia, i miłości mężczyzny i kobiety jako jej właściwego kontekstu, do „produkcji ludzi” lub ich „hodowli”. Słowo „produkcja” wywołało oburzenie i straszenie pozwami sądowymi. Pojawiły się oskarżenia, że prof. Roszkowski miał na myśli metodę in vitro. Myśl nie jest społeczna, a więc trzymajmy się faktów albo raczej zapisu zawartego w książce, która o in vitro nie mówi. Ta metoda nie wyczerpuje alternatywnych metod powoływania do istnienia istoty ludzkiej. A może prof. Roszkowski miał na myśli macierzyństwo zastępcze (surogatki), inseminację po śmierci, banki embrionów itd.?

Pojęcie „hodowla”, a zwłaszcza pojęcie „produkcja” w odniesieniu do dzieci rodzących się poza naturalnym aktem małżeńskim, rzeczywiście mogą budzić zastrzeżenia, ale to nie on jest twórcą takiej nomenklatury. Nie jest ona także zaczerpnięta z nauczania Kościoła. Trzeba umieć chwytać aluzje, które są dopuszczalne także w podręcznikach.

Pojęcie „re-produkcja” zostało wprowadzone do oficjalnego języka polskiego w opozycji do tradycyjnego, niewątpliwie chrześcijańskiego pojęcia „prokreacja” czy też bardziej naturalistycznego, ale dobrego pojęcia „przekazywanie życia ludzkiego”. Miało to miejsce już w okresie PRL, choć robiono to jeszcze stosunkowo łagodnie: nie chcąc zbytnio prowokować społeczeństwa, reprodukcję zostawiono światu zwierzęcemu.

Reklama

Między słowami „re-produkcja” i „produkcja” nie ma zasadniczych różnic, jeśli chodzi o ich zakres znaczeniowy. „Re-” wskazuje jedynie na kontynuację produkcji, na jej dalszy ciąg, na jej odnowę itd. Pojęcie to za sprawą lewicy, dla której obrzydliwe jest to, co wywodzi się z tradycji chrześcijańskiej, nawet za cenę sprowadzenia człowieka do poziomu zwierzęcego, szeroko weszło do języka medycyny, prawa, publicystyki itp. Przykładem na stosowanie pojęcia „re-produkcja” może być choćby Rezolucja Parlamentu Europejskiego z dnia 24 czerwca 2021 r. w sprawie sytuacji w zakresie zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego oraz praw w tej dziedzinie w Unii Europejskiej w kontekście zdrowia kobiet (2020/2215(INI)). W prawodawstwie polskim od lat 90. XX wieku mówi się tym samym językiem zwłaszcza o roli kobiet w przekazywaniu życia. In vitro w tych „jaśnie oświeconych” aktach, których jest bardzo dużo, jest nazwane po prostu produkcją dzieci! Co więcej, tym samym językiem mówi się w odniesieniu do zwierząt, czyli o ich reprodukcji. Czy naprawdę nie ma żadnej różnicy między człowiekiem a zwierzętami? Czy zdaniem prawodawców człowiek nie jest zatem produkowany?

Profesorowi Roszkowskiemu zarzuca się, że użył pojęcia „produkcja” przy omawianiu kwestii promowanych dzisiaj, osobliwych relacji i związków międzyludzkich, które miałyby się stać miejscem powoływania do istnienia nowych istot ludzkich. Tymczasem odwołał się on po prostu do języka, który funkcjonuje współcześnie i w tych środowiskach, łagodząc swoją wypowiedź przez zastosowanie cudzysłowu.

Pojawia się pytanie, gdzie byli ci, którzy dzisiaj wołają o skierowanie sprawy do sądu, ponieważ sformułowania w podręczniku prof. Roszkowskiego godzą w dobra osobiste ich i ich dzieci, gdy pojęcie „produkcja dzieci” wprowadzano do polskiego i unijnego prawodawstwa? Jakoś wtedy ich to nie raziło i nie naruszało ich dóbr. Czysty faryzeizm. Niech ci, którzy chcą zaskarżać sformułowania użyte w podręczniku historia i Teraźniejszość, najpierw zaskarżą prawodawstwo unijne i polskie, że dokonuje uprzedmiotowienia człowieka – zarówno tego, który rodzi się naturalnie, jak i tego, który jest rezultatem interwencji technicznej. Jestem ciekawy reakcji sądu, gdy będzie musiał zaskarżyć obowiązujące prawodawstwo – zwłaszcza to europejskie, które ma ponoć wyższość i jest niemal „nieomylne” – stwierdzając, że godzi ono w dobra takich czy innych ludzi.

Reklama

Rola Kościoła

W nauczaniu teologicznym już na początku lat 90. zdecydowanie ostrzegano przed wprowadzaniem zmian do języka dotyczącego płciowości i jej funkcji. Wskazywano przy tym na niebezpieczeństwo uprzedmiotowienia człowieka, banalizowania relacji międzyludzkich, zwłaszcza małżeńskich, uczynienia z dziecka tylko rezultatu działań technologicznych i technicznych, a więc pozbawionego właściwych dla niego relacji, gwarantowanych mu przez naturalną matkę i naturalnego ojca. Broniono zwłaszcza pojęcia „prokreacja”, które nawiązuje zarówno do dzieła stworzenia oraz czynnego i odpowiedzialnego udziału w nim człowieka, jak i do właściwego, niejako dopełniającego ludzką osobowość i wzajemną miłość, podstawowego wyrażenia się kobiety i mężczyzny, a więc jako matki i ojca, w relacji do dziecka. Nacisk ideologii doprowadził do opowiedzenia się m.in. prawodawców za „re-produkcją”, czym sprowadzono dziecko w znacznej mierze do przedmiotu, a więc pozbawiono go wielu duchowych dóbr, zwłaszcza redukując jego relacyjność. Teraz usiłuje się winę za używanie słowa „produkcja” zrzucić na prof. Roszkowskiego i nauczanie Kościoła.

W języku religijnym i teologicznym nadal zachowujemy pojęcia „prokreacja” i „przekazywanie życia” i mimo wszystko nigdy nie nazywamy dziecka „produktem”. Jeśli tak czynimy, to chodzi nam głównie o przestrogę i pokazanie absurdów obecnych we współczesnym języku. Nie wprowadzamy różnic między dzieci zrodzone naturalnie i metodą sztucznej prokreacji. Nawet jeśli mówimy o niej jako „sztucznej”, trzymamy się zasady zapisanej głęboko w nauczaniu Kościoła, że każde dziecko, także to, które narodziło się w wyniku sztucznej interwencji, jest chciane przez Boga, jest powołane do łaski i zbawienia, i powinno być otoczone miłością rodziców, i protekcją społeczną. Jest zatem efektem prokreacji, choć głęboko zafałszowanej. Dziecko nie jest niczemu winne, bo nie ono decydowało o tym, w jaki sposób pojawi się na świecie. W dokumentach kościelnych nie ma rubryki, w której zapisywałoby się, w jaki sposób dziecko przyszło na świat, i żaden rozsądny duszpasterz o to nie pyta. Dziecko jest zawsze dzieckiem i stoi przed nim otwarte życie Boże. Problem sytuuje się po stronie rodziców, społeczeństwa, lekarzy, polityków itd. To oni ponoszą odpowiedzialność moralną za swoje czyny. Oni także ponoszą odpowiedzialność za to, w jakim kierunku zmierza świat.

Podsumowując: prof. Roszkowski nie powiedział niczego błędnego. W wywołanej na niego nagonce jest odzwierciedlenie starej zasady, że na ogół „gorszy się gorszy”. Niestety, krąg oburzonych potwierdza taką tezę.

2022-08-30 12:42

Ocena: +4 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Katowice: Zaprezentowano nowy, ekologiczny podręcznik do nauki religii

[ TEMATY ]

podręcznik

3dman_eu/pixabay.com

W auli Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach zaprezentowano w sobotę nowy podręcznik do nauczania religii pt. „Dzieci, los Ziemi leży w Waszych rękach”. W treść książki zostało wpisane nauczanie papieża Franciszka zawarte w encyklice „Laudato si”.

Powstałą w Peru książkę autorstwa o. Juana Goicochea zaprezentowano dzisiaj w Katowicach. Podejmuje ona problemy ekologii, sprawiedliwości i ochrony stworzenia. Nad polską wersją językową czuwał ks. Robert Kaczmarek, wizytator katechetyczny w archidiecezji katowickiej wraz z pracownikami Uniwersytetu Śląskiego. – Podjęliśmy się tłumaczenia, ponieważ potrzeba takiej refleksji ekologicznej – mówi ks. Kaczmarek, który wraz ze swoimi uczniami przełożył książkę z języka niemieckiego.

CZYTAJ DALEJ

Tajemnica Wielkiego Czwartku wciąga nas w przepastną ciszę Ciemnicy

[ TEMATY ]

Wielki Czwartek

Karol Porwich/Niedziela

Święte Triduum – dni, których nie można przegapić. Dni, które trzeba nasączyć modlitwą i trwaniem przy Jezusie.

Święte Triduum to dni wielkiej Obecności i... Nieobecności Jezusa. Tajemnica Wielkiego Czwartku – z ustanowieniem Eucharystii i kapłaństwa – wciąga nas w przepastną ciszę Ciemnicy.

CZYTAJ DALEJ

Ponad 50 tysięcy widzów w polskich kinach na pokazach 4. sezonu "The Chosen"

2024-03-28 11:39

[ TEMATY ]

„The Chosen”

Materiały promocyjne/thechosen.pl

Serial o Jezusie z kolejnym sukcesem. W polskich kinach 4. sezon zebrał ponad 50 000 widzów, a licznik wciąż rośnie. Kolejne odcinki serialu, co stało się całkowitym fenomenem w branży filmowej, wciąż wyświetlane są w kinach.

Poza repertuarowym wyświetlaniem w kinach, również społeczność ambasadorów serialu organizuje w całej Polsce pokazy grupowe, które nierzadko mają sale zajęte do ostatnich miejsc. W wielu miejscowościach można wybrać się na taki pokaz czy to do kina sieciowego, lokalnego czy domu kultury. Kina widząc ogromne zainteresowanie same wstawiają do repertuaru kolejne odcinki lub powtarzają wyświetlanie od 1 odcinka. Już pojawiają się pierwsze całodzienne maratony z 4. sezonem.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję