Kilka dni temu wróciłem z Kazachstanu – 5 intensywnych dni, kilka zupełnie różnych odsłon tego państwa. Jednym z niezapomnianych wrażeń pozostaje dla mnie pobyt w Muzeum Akmolińskiego Obozu Żon Zdrajców Ojczyzny. To szczególne miejsce, w którym więziono żony, ale także siostry, córki sowieckiej elity, która w pewnym momencie została napiętnowana niepopełnioną winą zdrady. Każdy, kto choć otarł się o znajomość systemu sowieckiego, wie, jak bardzo decydująca w tych warunkach była rola prawdy. Pozwolę sobie na krótki cytat. Pierwszy to wspomnienie jednej z kobiet uwięzionych w tym obozie: „Wszystkie rozumiałyśmy, że aresztowano nas z czyjejś złej woli, że nasi mężowie są tak samo niewinni jak my. (...) Były wśród nas i takie, które uważały nas i naszych mężów za przestępców, a siebie – za ofiary nieporozumienia. W etapie jechała z nami partyjna, ideowa aktywistka. (...) Stroniła od nas i nie ukrywała przekonania, że jest jedyną niewinną ofiarą wśród przestępczyń” (Michał Potocki, Obóz Żon Zdrajców Ojczyzny – tu Stalin zgotował piekło tysiącom kobiet. Więziono tu również Polki, dziennik.pl , 8 marca 2018 r.).
Reklama
Przytaczam ten cytat jako przyczynę mojego zadziwienia tekstem prof. Andrzeja de Lazariego pt. Dewoci z nienawiści, opublikowanym w Rzeczpospolitej 9 czerwca. To zdziwienie wynika najpierw z biografii autora, który jest emerytowanym profesorem Uniwersytetu Łódzkiego i Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jest historykiem idei, sowietologiem. Od człowieka o takich kompetencjach można oczekiwać znajomości elementarnego faktu, że granicę między światem ludzi wolnych i zniewolonych w systemie totalitarnym wytycza zawsze granica prawdy i kłamstwa. Jest tak dlatego, że prawda i kłamstwo wyznaczają granicę w ogóle między światem ludzi wolnych a zniewolonych. To zadziwienie potęguje się po przeczytaniu tekstu, w którym autor podejmuje zbiorowy atak na abp. Marka Jędraszewskiego, prezesa Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza, zarzucając im – w różnych przestrzeniach ich wypowiedzi – jedną wspólną cechę: nieznajomość nauczania św. Jana Pawła II, a pośrednio nieznajomość znaczenia słów Jezusa Chrystusa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Artykuł rozpoczyna się od przytoczenia cytatu z wypowiedzi abp. Jędraszewskiego, który przypomniał słynny wywiad André Frossarda z Janem Pawłem II. W wywiadzie tym na pytanie francuskiego konwertyty, które zdanie z Ewangelii papież uważa za najważniejsze, ten w odpowiedzi przywołał od razu: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Dalej ksiądz arcybiskup, komentując to, stwierdził: „Jestem przekonany, że to jest właśnie to, w co się dzisiaj przede wszystkim uderza, gdy chodzi o nauczanie Jana Pawła II i jego życie. Bo był to człowiek przesiąknięty prawdą. Prawdą w odniesieniu do Boga, do stworzonego przez Boga świata, do człowieka powołanego do życia przez Boga, na Boży obraz i podobieństwo. To prawda o świętości ludzkiego życia od chwili poczęcia aż do chwili naturalnej śmierci. To prawda o tym, czym jest małżeństwo, czym jest rodzina, czym jest miłość do ojczyzny”. Profesor de Lazari nie zgadza się z tym monolitem prawdy – prawdy absolutnej, ogarniającej całość ludzkiego życia i zarazem wszystkie jego aspekty. Jako argument przeciwko uniwersalizmowi prawdy wysuwa znane powiedzenie ks. Józefa Tischnera o tym, że istnieją co najmniej trzy rodzaje prawdy: „świento prowda, tyz prowda i gówno prowda”. Nawet w przypadku emerytowanego profesora wydaje się rzeczą zaskakującą mieszanie dwóch porządków – oficjalnego przekazu, wykładu treści z anegdotą.
Reklama
Autor artykułu idzie dalej. Sięga po źródło nazywane przez siebie „Ewangelią Jana”, choć można przypuszczać, że panu profesorowi chodzi o Ewangelię Jezusa Chrystusa według św. Jana. Próbuje on przekonać, że „dla Jana Pawła II, jak i dla każdego nieupolitycznionego teologa, słowa Jezusa z Janowej Ewangelii są prostą, jednoznaczną, metafizyczną «świentą prowdą» o tym, że Prawdą jest sam Jezus i że wierząc w Niego, będziesz wolny, natomiast bez tej wiary – zniewolony. Żadnego innego wyboru niestety tu nie ma. Człowiek niewierzący z założenia jest więc zniewolony”.
Reklama
Zauważa także: „Ponad wszelką wątpliwość Janowi Pawłowi II nigdy przez głowę nie przeszłaby myśl, że prawda o nim samym lub poznanie jakiejkolwiek innej ludzkiej prawdy mogłoby kogokolwiek wyzwolić «ewangelicznie»”. Zakładam, że pan profesor jest człowiekiem tischnerowskiego dialogu i zgodzi się dopuścić moją fundamentalną wątpliwość wbrew owej „ponad wszelkiej wątpliwości”. A moja wątpliwość wyrasta po prostu z lektury słów św. Jana Pawła II, a nie z własnych wyobrażeń o tych słowach. Żeby nie utrudniać percepcji treści, przywołam jedno z najbardziej znanych i powszechnie cytowanych zdań papieskich: „Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej, tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa”. Chyba bez większego wysiłku intelektualnego można dostrzec, że papieskie słowa nie dotyczą ludzi wierzących w narodzie, wyłącznie katolików, ale dotyczą całego narodu. Chrystus i Jego prawda mają znaczenie fundamentalne dla całości ludzkiego życia. Słowa pana profesora wprawdzie próbują, rozbijając uniwersalizm prawdy, wprowadzić dwie kategorie ludzi i dwie przestrzenie życia – katolików ze swoją prawdą objawioną, którym domyślnie pozwala się żyć w ich ekologicznie religijnej niszy, i wszystkich pozostałych, którzy mogą żyć w świecie publicznym bez jakiegokolwiek odniesienia do prawdy, o której mówił Chrystus swoim uczniom, ale także osobie, która nie była ani żydem, ani chrześcijaninem – Piłatowi. Obawiam się, że sugerowany przez de Lazariego podział ma swoje konsekwencje, które każą nam powrócić do minionego systemu, obrazowanego przez wspomniany na początku obóz.
Reklama
Interesujący jest wątek krytyki słów wspomnianych wcześniej polityków, dotyczących potrzeby poznania prawdy o Smoleńsku, prawdy, która ma moc wyzwolenia. Profesor de Lazari odrzuca te słowa bardzo kategorycznie. Ten wątek zasługiwałby na osobne omówienie. W tym miejscu pragnę jedynie wskazać, że niewiara w wyzwalającą moc prawdy, ogarniającą wszystkie aspekty ludzkiego życia – pamięć i tożsamość, życie osobiste, małżeńskie i polityczne – nie wynika w pierwszym rzędzie z wiary czy niewiary w Boga. Wynika z samej koncepcji prawdy. Czy jest ona rzeczywistością poznawaną i odkrywaną mocą ludzkiego rozumu? Czy też jest rzeczywistością kreowaną drogą rewolucyjnych działań? Oczywiście, w ostatecznym wymiarze – z punktu widzenia człowieka wierzącego – jest to spór o istnienie Boga, obiektywnej natury racjonalnej, obiektywnego prawa naturalnego. Ten spór szczególnie mocno wyraża się w konfrontacji dwóch koncepcji wyzwolenia: chrześcijańskiej i marksistowskiej. Pierwsza z nich zakłada wyzwolenie mocą poznanej prawdy, druga – wyzwolenie mocą ustanowionej drogą propagandy, przymusu, terroru rzekomej prawdy. Artykuł de Lazariego przekonuje, jak bardzo ten spór jest dzisiaj aktualny i znaczący dla naszej rzeczywistości. Odrzucenie obiektywnej koncepcji prawdy sprawia wszakże, że przestaje obowiązywać zasada plus ratio quam vis (więcej znaczy rozum niż siła; rozum przed siłą). W miejsce tej zasady pojawia się pełne emocji etykietowanie, czego wyrazem jest sam tytuł artykułu: Dewoci z nienawiści.
Jeżeli jednak przyjmie się zasadę „rozum przed siłą”, to wówczas bez większych trudności przekonamy się, że diagnoza dokonana przez abp. Jędraszewskiego jest niezwykle celna.
Współczesne spory toczące się w jednolitej przestrzeni ludzi wierzących i niewierzących, którzy zamieszkują tę samą ziemię, odsłaniają spory między zwolennikami racjonalnego panowania człowieka nad światem a czcicielami zoopersonalizmu. Pokazują spory między tymi, którzy realnie szanują wartość ludzkiego życia, a tymi, którzy oceniając to życie według kryterium jakości, odmawiają niektórym prawa do zaistnienia. Wskazują także spory dotyczące tego, czy małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny, zbudowanym na miłości i otwartym na życie, czy też dopuszczalny jest związek wielopostaciowy i niesprecyzowany, oparty na zaspokojeniu hedonistycznych zachcianek. Przekonujemy się wreszcie, że spór ten dotyczy tożsamości człowieka – tego, czy człowiek odpowiada w swej tożsamości racjonalnej prawdzie swojego istnienia, czy też kształtuje tę tożsamość zainfekowany epidemiami społecznymi genderyzmu, transgenderyzmu i innych mutacji.
Raz jeszcze trzeba powiedzieć, że spór ten dotyczy każdego człowieka, a chrześcijanie mają prawo zabierać w nim głos. Jeśli im się to prawo odbiera, to narzuca się nam system totalitarny. A na to zgody być nie może.