Reklama

Czy tylko groza grobu? - o staropolskim pojmowaniu śmierci (1)

„Ergo moriendum” („A więc trzeba umierać...”) rzekła królowa Maria Ludwika, po przyjęciu absolucji w majową noc A. D. 1667. Kto wie, ile w westchnieniu ambitnej, żądnej władzy wdowy po Władysławie IV i Janie Kazimierzu było żalu i rezygnacji, a ile zdumienia, że jednak trzeba odejść. Jak tę bezlitosną prawdę, tę oczywistość przyjmowali nasi sarmaccy przodkowie?

Niedziela toruńska 44/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Vanitas vanitatum... -
Marność nad marnościami...
(Koh 1, 2)

Strach przed śmiercią, nieodłączny towarzysz ludzkości, objawiał się w każdej epoce inaczej. W średniowieczu, w ślad za przekonaniem, że życie jest marnością, skoro stanowi jedynie epizod wiodący ku śmierci, pojawił się jej kult. To ona przecież otwiera drogę wiodącą do wieczności. Stąd wywodzi się pojęcie ars moriendi (sztuka umierania) - takiego przygotowania się na śmierć, aby osiągnąć zbawienie. Śmierć była naturalną koniecznością, którą przyjmowano z rezygnacją, osłodzoną nadzieją na osiągnięcie Nieba. W wieku XV, u progu renesansu, gdy ludziom, szczególnie bogatym, zaczynają „smakować” przyjemności życia, pojawia się poczucie jego krótkości. Śmierć przestaje być spokojnym przejściem z życia doczesnego do wiecznego, choć biografie świętych i osób zasłużonych pełne są budujących opisów śmierci spokojnej, poprzedzonej uporządkowaniem spraw doczesnych i wiecznych, tak jak ostatnie chwile św. Jana Kantego w Wigilię 1473 r.: „niemal na granicy życia płonął wielką tęsknotą do niebieskiej ojczyzny” - pisze po 150 latach Szymon Starowolski. Ludzie renesansu z kolei łudzą się, że lekarstwem na odwieczny lęk może być stoicka postawa wobec śmierci - zachowanie w jej obliczu pogody ducha, skoro i tak jest nieuchronna. Katastrofę takiej postawy widzimy jednak w Trenach Kochanowskiego - łatwo snuć miłe sercu teorie, dopóki nie dopadnie nas osobista tragedia. Toteż u schyłku XVI stulecia postawa wobec śmierci zaczyna się zmieniać. W miejsce renesansowych nagrobków, na których zmarli przedstawiani są tak, jakby przed chwilą usnęli, pojawia się trupia czaszka lub szkielet - symbole marności tego, co doczesne.

Memento mori,
czyli Pamiętaj o śmierci

Dziś widzę, zdrajco świecie, jak nas oszukujesz,
Dziś pochlebiasz, a jutro robakami szczujesz.
(„Franciszek Borgia do cesarzowej Izabeli”)

Trudno dosadniej wyrazić przeświadczenie o marności naszego pobytu na ziemskim padole niż XVII-wieczny rymopis - Jakub Łącznowolski. XVII stulecie, czas wojen, pogromów religijnych i wyludniających całe miasta epidemii, zaszczepiło w umysłach przekonanie o kruchości losu, o daremności człowieczych starań. Motyw przemijania na stałe zagościł na kartach sarmackiej literatury, niekiedy stając się wyrazem rozpaczy, tak jak w wierszu Józefa Bartłomieja Zimorowica (1597 - 1677):

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Niedługo proch zbutwiały i próżne nadzieje
Wicher po ziemi przestronnej rozwieje (...)
(„Dorylas”)

Jan Gawiński (prawd. 1624-84) nie pozostawia czytelnikowi złudzeń:
(...) wszyscy, co żyjemy, pleśń, ziemię, owad na potem rodziemy.
(„Unius corruptio, alterus generatio”)

Kościoły dekorowano przedstawieniami tańca śmierci, szkieletów lub rozkładających się trupów. Wystarczy przypomnieć malowidło z krośnieńskiej fary opatrzone napisem Memento mori! Taką samą przestrogę znajdujemy na murach kartuskiej świątyni, której dach ukształtowano na wieko od trumny. Krzyk przerażenia na myśl o cierpieniu, rozkładzie ciała i niechybnej śmierci wydają i wielcy, i mali sarmackiej Polski. Książę Stanisław Herakliusz Lubomirski (1642 - - 1702), marszałek wielki koronny, oczami wyobraźni swój wspaniały gabinet zastępuje grobem, „gdzie przyjacielem jest robak”, i z rezygnacją konstatuje, że „za pałac stanie katafalk sczerniały” („Grób za gabinet”). Zapomniany dziś poeta wielkopolski Klemens Bolesławiusz (zm. w 1689 r.) lęk przed umieraniem łączy z grozą wiecznych mąk piekielnych, przedstawionych w sposób typowy dla baroku - poprzez spiętrzenie paradoksów:

Bo tam mieszkańcy zawsze umierają,
Żyjąc umierać nigdy nie przestają.
Żądają śmierci, przecie jej nie mają,
Choć umierają.
(„Przeraźliwe echo trąby ostatecznej”)

Ów instynktowny strach przed umieraniem i grozą mąk piekielnych, te powszechne dla epoki baroku niepokoje egzystencjalne pragnął „zagospodarować” w dwoistej dydaktyce Kościół. Wołał:
Memento mori! i ostrzegał przed grozą mąk piekielnych, ale przeciwstawiał pogańskiemu ograniczaniu perspetywy losu człowieka do przerażającej rzeczywistości grobu - nadzieję Zbawienia dzięki ofierze Krzyża.

Mors est vita mea,
czyli Śmierć jest moim życiem

Anonimowy jezuita w swoim misterium odegranym w Kaliszu w 1609 r. godzi sprzeczność między życiem a śmiercią, wykorzystując wieloznaczność słowa „pokarm” (owoc z biblijnego raju - chleb i wino w Eucharystii):

Biorąc człek pokarm - zmarł nieszczęśliwie;
Biorąc zaś pokarm - żyje szczęśliwie.
(...)
Przez pokarm ludzkie plemię stracone,
Przez pokarm ludzkie plemię zbawione.
(...)
Tym sakramentem człek nasycony
Ku wiecznym rzeczom bywa wzbudzony.
(„Drzewo Żywota, ochłodo świata”)

Pojawia się zatem w miejsce śmierci, która napawa nas grozą, przed którą uciekamy, śmierć będąca bramą do życia. Czołowy poeta sarmacki Wacław Potocki (1621-96) dostrzega nadzieję w sensie męki Pańskiej, żalu za grzechy i rachunku sumienia:

Prożno! Zgrzeszyłem i umarłem Tobie,
Okupu Twojej krwie nie ważąc sobie.
I darmożeś ją miał darmo wylewać,
Z bolu omdlewać?
Znam swoje grzechy przed Tobą, mój Boże,
Niechże mi Duch Twój święty dopomoże,
Aby mi mój płacz i ten żal serdeczny
Dał żywot wieczny.
(„Pieśń IX” - O, któryś umarł, abym ja żył wiecznie...)

Wspomniany już Stanisław Herakliusz Lubomirski cieszy się, że piekła łupy i mogiły (...) zniósł Bóg wcielony („Sonet na całą Mękę Pańską”).
W świetle tych wyznań przekonywująco brzmi relacja biskupa płockiego Andrzeja Chryzostoma Załuskiego, naocznego świadka, o ostatnich chwilach króla Jana III Sobieskiego w czerwcowy wieczór 1696 r.: „Przyjął ofiarę śmierci daleko chętniej niż ofiarę tronu przed dwudziestoma trzema laty”.
Ocenie czytelników pozostawiam porównanie tej postawy wobec śmierci z postawą monarchini, którą przywołałem na początku swojej gawędy.
Za tydzień znowu przeniesiemy się w czasy polskiego baroku, aby w ten listopadowy czas, gdy zanosimy światło na groby naszych bliskich, oddać się refleksjom na temat staropolskich pogrzebów.

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bóg pragnie naszego zbawienia

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii J 12, 44-50.

Środa, 24 kwietnia

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Konkurs fotograficzny na jubileusz 900-lecia

2024-04-24 19:00

[ TEMATY ]

konkurs fotograficzny

diecezja lubuska

Bożena Sztajner/Niedziela

Do końca sierpnia 2024 trwa konkurs fotograficzny z okazji jubileuszu 900-lecia utworzenia diecezji lubuskiej. Czekają atrakcyjne nagrody.

Konkurs jest przeznaczony zarówno dla fotografów amatorów, jak i profesjonalistów z wszystkich parafii naszej diecezji. Jego celem jest uwiecznienie śladów materialnych pozostałych po dawnej diecezji lubuskiej, która istniała od 1124 roku do II połowy XVI wieku.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję