Reklama

Heroiczny świadek i pasterz

Niedziela małopolska 48/2006

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ks. Piotr Gąsior: - Kto to jest ks. Władysław Bukowiński?

Ks. dr Jan Nowak: - Jest sługą Bożym, którego proces kanonizacyjny rozpoczął się 19 czerwca 2006 r. w Krakowie. Urodził się 22 grudnia 1904 r. w Berdyczowie na Ukrainie. W roku 1920 jego rodzina przeniosła się do Polski. Następnie (1921-25) studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w 1926 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego. 23 czerwca 1931 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk księcia kard. A. Sapiehy. Był wikariuszem w Rabce i Suchej Beskidzkiej. W 1936 r. wyjechał do Łucka, gdzie pełnił funkcję proboszcza. Aresztowany w sierpniu 1940 r. przez władze sowieckie, był więziony do czerwca 1941. Po ponownym aresztowaniu w styczniu 1945 r. przebywał 2 lata w więzieniu oraz 8 lat w łagrach. Gdy wyszedł z obozu pracy, został zesłany do Karagandy w Kazachstanie, gdzie tajnie prowadził pracę duszpasterską. W czerwcu 1955 r. miał możliwość repatriacji do Polski. Uznał jednak, że jego posługa jest niezbędna w Kazachstanie, dlatego zdecydował się tam pozostać. Kolejny raz został uwięziony i skazany na trzy lata w roku 1958. Po wyjściu z więzienia sprawował posługę duszpasterską w Karagandzie w latach 1961-74.
Sługa Boży pracował wśród Polaków i Niemców. Bezdomny pasterz tułał się po domach, niosąc orędzie nadziei. W związku z tym, że władze komunistyczne nie zgadzały się na publiczne nabożeństwa, prowadził pracę duszpasterską w domach ludzi wierzących, gdzie spowiadał, odprawiał Msze św., chrzcił i udzielał ślubów. Na wiadomość, że w Karagandzie jest ksiądz, zjeżdżali się tam ludzie nie tylko z Kazachstanu, ale i z sąsiednich republik, w tym także z Archangielska i Powołża. Niezależnie od posługi na terenie Karagandy, ks. Bukowiński wyjeżdżał na wyprawy misyjne, z których najdłuższa trwała cztery miesiące. Nawiedził wtedy okolice Aktiubińska, Semipałatyńska i Turkiestanu. Podczas tych wypraw praca duszpasterska odbywała się, podobnie jak w Karagandzie, w domach prywatnych. Polskę nawiedził trzy razy - w 1965, 1969 i 1973 r. Zawsze wtedy spotykał się z kard. Karolem Wojtyłą, o czym Papież zaświadczył, kiedy przybył do Astany w 2001.
3 grudnia 1974 r. odszedł do domu Ojca w szpitalu karagandyjskim. W tym roku będziemy obchodzić 32. rocznicę jego śmierci, modląc się o jego rychłą beatyfikację w bazylice św. Floriana w Krakowie 3 grudnia o godz. 15.

- Co, zdaniem Księdza, powinniśmy wiedzieć o samych realiach Kazachstanu, aby móc właściwie odczytać heroizm posługi ks. Władysława Bukowińskiego?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Do roku 1990 Kazachstan był jedną z republik Związku Radzieckiego, w której zabronione było wyznawanie religii. Zakazywano zgromadzeń religijnych, modlitwy wspólnej i indywidualnej, noszenia oznak religijnych oraz budowy świątyń, kaplic i wznoszenia krzyży na miejscach publicznych. Wszelkie próby wspólnej modlitwy karano więzieniem. Dlatego w więzieniach i obozach pracy było wielu tzw. religiozników - zwłaszcza księży karanych za wyznawanie wiary i organizowanie modlitwy. Często donoszono na tych, którzy się modlą, dlatego modlitewne spotkania odbywały się przy zasłoniętych oknach. Mimo to ludzie zbierali się po domach zwłaszcza w niedziele, modląc się na różańcu i „odprawiając Mszę św.” (czytali teksty Mszy św., które mieli w książeczkach). W domach przeżywali tradycje związane z Bożym Narodzeniem i Zmartwychwstaniem. W dzień Zmartwychwstania do dzisiaj witają się i składają życzenia słowami: „Chrystus zmartwychwstał - prawdziwie zmartwychwstał”. Zachowali wierność świętowaniu niedzieli i świąt. Chrztu udzielały pobożne babcie. Szczególną religijność przejawiali przy pogrzebach. Przez trzy dni modlili się przy zmarłym, a w dzień pogrzebu na cmentarz szli w procesji z krzyżem i feretronami. Dlatego ks. Bukowiński rozpoczął swoje duszpasterstwo od pogrzebu na cmentarzu, gdzie spotkał modlących się katolików.
Ze względu na bogactwa mineralne i wielkie przestrzenie, a równocześnie małą liczebność ludności kraj ten nadawał się do stworzenia łagrów wykorzystujących siłę roboczą, zwłaszcza do pracy w kopalniach. Zrozumiałe jest, dlaczego ks. Bukowiński znalazł się w Kazachstanie. Kiedy wrócił z więzienia, miał obowiązek pracy i dlatego wybrał pracę stróża nocnego, aby mieć w ciągu dnia czas na duszpasterstwo. Wiemy z historii, że w 1936 r. miały miejsce masowe wysiedlenia Polaków z Ukrainy przez NKWD. Wywożono ich w bydlęcych wagonach i wyrzucano na stepie. Wielu także zostało zamordowanych w latach 1936-54 przez reżim stalinowski. Tym, którzy przeżyli, nie pozwolono opuszczać wiosek. A kiedy nadeszła repatriacja, wielu mogło opuścić Kazachstan, lecz nie Polacy wywiezieni z Ukrainy. Do nich to przybyli z łagrów trzej księża: ks. Stanisław Drzepecki przybył do Zielonego Gaju koło dzisiejszej stolicy Astany, ks. Józef Kuczyński - do Tańczy i ks. Władysław Bukowiński - do Karagandy. Później przybywali następni kapłani.
Po 1970 r. zelżały prześladowania, a w 1990 r. nastąpiła wolność religijna.

- Jak rozumieć słowa, że „sama jego osoba, rozmowa z nim, nawracała ludzi ze złej drogi”?

- Trzeba przyznać, że ks. Władysław nie miał jakichś szczególnych charyzmatów. Był natomiast niezwykle dobry, życzliwy dla ludzi, zawsze uśmiechnięty. Taka postawa stwarzała możliwość serdecznego kontaktu. Był też człowiekiem wykształconym i mówiącym prosto. Świadkowie podkreślają, że jego słowa głęboko zapadały w duszę człowieka. Bardzo dużo czasu poświęcał przygotowaniu do spowiedzi i słuchaniu penitentów. Nigdy też nie denerwował się na nikogo. Nawet o wrogach mówił dobrze. Dodać należy, że nie tylko niczego nie posiadał, ale też niczego nie chciał dla siebie. Ten skromny ksiądz miał wielki autorytet. Tym bardziej, że czekano na niego tyle lat. Jeśli dodamy jeszcze, że służył ludziom dniem i nocą i za wszystko był wdzięczny, to łaska Boża miała podatny grunt do nawrócenia wiernych.

- A dlaczego Ksiądz osobiście jest nim zachwycony?

- Czy można się nie zachwycić takim człowiekiem? Zauroczył mnie swoją wiarą. W liście do ks. prof. Karola Górskiego napisał: „Otóż wszędzie, gdzie byłem, widziałem głęboką celowość tego, że tam właśnie byłem”. Widział nawet sens łagrów, a jego odważna wiara wzbudzała szacunek nawet u największych prześladowców. Zawsze z wiarą mówił: jestem księdzem katolickim. Zdumiewające jest także to, że wszyscy, których spotykał, mówili, iż ten człowiek na nic nie narzekał. Może dlatego nigdy nie brakowało mu humoru i wewnętrznego pokoju. Udowodnił mi, że do prawdziwego duszpasterstwa nie potrzeba wielkich środków. On niczego nie posiadał, a tak wiele zdziałał. Od momentu, kiedy powołano mnie na postulatora, widzę jasno, że to był nieprzeciętny człowiek i wielki kapłan. On jest nam bardzo potrzebny w czasach lustracji, by ukazać, że kapłani pracujący w czasach komunistycznych to bohaterzy i heroiczni świadkowie Chrystusa.
Niech mi wolno będzie jeszcze zacytować słowa Jana Pawła II o ks. Władysławie, gdyż są one wyrażeniem tego wszystkiego, co mówią o nim katolicy w Kazachstanie: „Cieszę się, że postać tego bohaterskiego kapłana nie idzie w zapomnienie. Przeciwnie, pozostaje on w pamięci wielu jako heroiczny świadek Chrystusa i pasterz tych, którzy doświadczyli prześladowań z powodu wiary i pochodzenia. Nigdy ich nie opuścił. Dobrowolnie poszedł na zesłanie, aby dzielić ich los. Bogu dziękuję, że mogłem go osobiście poznać, budować się jego świadectwem i wspierać w każdy możliwy w tamtych czasach sposób. Nigdy oprócz modlitwy nie prosił o nic dla siebie, ale zawsze był otwarty na wszystko, co mogło dać oparcie w wierze i w cierpieniu tym, których Pan Bóg powierzył jego pieczy. Podziwiałem jego oddanie i duszpasterski zapał. Niestraszne mu były przeciwności, nawet więzienie, byle tylko uciśniony Lud Boży mógł czerpać z jego posługi”.

2006-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Litania nie tylko na maj

Niedziela Ogólnopolska 19/2021, str. 14-15

[ TEMATY ]

litania

Karol Porwich/Niedziela

Jak powstały i skąd pochodzą wezwania Litanii Loretańskiej? Niektóre z nich wydają się bardzo tajemnicze: „Wieżo z kości słoniowej”, „Arko przymierza”, „Gwiazdo zaranna”…

Za nami już pierwsze dni maja – miesiąca poświęconego w szczególny sposób Dziewicy Maryi. To czas maryjnych nabożeństw, podczas których nie tylko w świątyniach, ale i przy kapliczkach lub przydrożnych figurach rozbrzmiewa Litania do Najświętszej Maryi Panny, popularnie nazywana Litanią Loretańską. Wielu z nas, także czytelników Niedzieli, pyta: jak powstały wezwania tej litanii? Jaka jest jej historia i co kryje się w niekiedy tajemniczo brzmiących określeniach, takich jak: „Domie złoty” czy „Wieżo z kości słoniowej”?

CZYTAJ DALEJ

#PodcastUmajony (odcinek 5.): Ile słodzisz?

2024-05-04 22:24

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat. prasowy

W czym właściwie Maryja pomogła Jezusowi, skoro i tak nie mogła zmienić Jego losu? Dlaczego warto się Jej trzymać, mimo że trudności wcale nie ustępują? Zapraszamy na piąty odcinek „Podcastu umajonego”, w którym ks. Tomasz Podlewski opowiada o tym, że czasem Maryja przynosi po prostu coś innego niż zmianę losu.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję