Reklama

Rozwód. Kryzys rozpadu czy może kryzys wzrostu?

Nie mogę pojąć jakim cudem w świecie złaknionym przyjemności, lekkości bytu, miłych zdarzeń i happy endów tak głęboko zakorzeniły się w naszym języku frustrujące słowa „konflikt” i „kryzys”. Każdy bez wyjątku czynnie lub biernie, świadomie lub nie, przynajmniej raz na tydzień wchodzi w jakiś konflikt (niekoniecznie zaraz z prawem, ale choćby nie mniej groźny konflikt z własnym sumieniem). Każdy bez wyjątku przeżywa kryzysy.

Niedziela wrocławska 43/2010

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Trudno ich uniknąć, bo powszechnie wiadomo, że przychodzą nieproszone, mnożą się jak króliki i wyrastają jak grzyby po deszczu. Od grzybów i królików różnią się jednak tym, że nikt ich specjalnie nie szuka, i nikt się nimi nie cieszy.
Każde dziecko potrafi odmienić słowo „kryzys” przez liczby i przypadki, i prawie każde wie, że kryzys może być nie tylko ekonomiczny, ale także emocjonalny, psychiczny, zawodowy, uczuciowy, egzystencjalny no i oczywiście małżeński. Najdłuższa nawet lista (na jaką z oczywistych względów nie mogę sobie tu pozwolić) i tak nie wyczerpałaby jeszcze wszystkich możliwości, tym bardziej, że każdy z kryzysów ma swojego zbrojnego w fakultety specjalistę. Zadaniem specjalisty jest, jak wiadomo, zdefiniować, zdiagnozować, podźwignąć. Tak czyni cały cywilizowany świat i inaczej czynić nie wypada. Skoro więc wszystkich na raz omawiać nie można, zatrzymajmy się przy swojskim kryzysie małżeńskim.

Nie wszystko jest kryzysem

Zdolny językoznawca, który zająłby się tym tematem, bez trudu umiałby ustalić, jak często termin ten jest używany, a jak często nadużywany. Choć badań takich nigdy nie prowadziłam, gotowa jestem zaryzykować twierdzenie, że częściej jednak dochodzi do jego nadużycia. Na takie dictum ktoś mógłby zarzucić mi nadmierny optymizm: „jak to, czy mało na tym świecie skłóconych małżonków, pełnych pretensji i wzajemnych urazów i konfliktów, które wydają się być nie do rozwiązania?!” Owszem, jak świat światem nie brakuje animozji, starć, waśni i nieporozumień. Nadużycie jednak polega na tym, że drobne niepokoje wymieszane z poważnymi małżeńskimi problemami i głębokimi zranieniami mamy zwyczaj wrzucać do jednego worka z gotową już nalepką: „uwaga! kryzys małżeński”. Samo stwierdzenie brzmi jak poważna diagnoza i od niej krok tylko do radykalnego cięcia, które w naszym cywilizowanym świecie nazywamy rozwodem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odmawia przecież śmiertelnie choremu chirurgicznego ratunku. Zwłaszcza gdy naraz choruje dwoje. Rozwód traktowany przez jednych jako zło konieczne niemal odjęcie nogi (lub kuli u nogi) przez innych już tylko jako chirurgia plastyczna, zabieg nieprzyjemny wprawdzie lecz służący poprawie samopoczucia i... wizerunku.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Na czym miłość nie polega

Literatura i film (o życiu już nie wspomnę) pełne są dramatycznych lub obiecujących rozwodowych historii (do wyboru w wersjach hard lub soft), które jednak, żeby nie zasmucać odbiorcy kończą się zwykle happy endem. Happy endów, o czym już było na początku, jako społeczeństwo jesteśmy złaknieni i głód ten zaspakajamy na wiele (niemądrych najczęściej) sposobów. Do najpopularniejszych należą tasiemcowe seriale i tak głupie jak szkodliwe książki z serii harlequin, budujące w widzach i czytelniczkach fałszywe przekonanie, że miłość polega głównie na otrzymywaniu dużych bukietów czerwonych róż i pierścionka z brylantem wielkości włoskiego orzecha. Nie mam nic do brylantów, ani tym bardziej do róż, ale kiedy ktoś żyje w świecie naiwnych marzeń i rozwiązuje kłopoty wirtualnych postaci zamiast wziąć się za własne, to taki ktoś zasługuje, by nim mocno potrząsnąć. Bohaterowie seriali rozwiązują swoje małżeńskie problemy za ciężkie pieniądze na kozetce u psychoanalityka lub nie rozwiązują ich wcale, jeśli na horyzoncie pojawia się kolejny partner z w.w. bukietem i brylantem. Nowe małżeńskie pary żyją długo i szczęśliwie, bo nie muszą się już dłużej męczyć ze sobą w tamtych dawnych (czytaj starych) związkach. Mogą a nawet powinny być na czasie i wyzwolić się z dotychczasowych (uwaga kolejne modne słowo!) toksycznych układów. Miłość niejedno ma imię, szczęście też przynajmniej kilka rodzajów - póki człek żyje - wypada próbować. Niech wreszcie będzie tak jak się każdemu podoba. Niech więc będzie!

Czy po rozwodzie jest przyjemnie?

Przyznam od razu, że mnie podoba się podważyć te lukrowane scenariusze, pogrozić palcem jak stara, nudna ciotka z kanapy, czytelnika uraczyć niemodnym morałem, a na koniec wyśmiać wszystkie bez wyjątku serialowe historie z happy endem. Z wrodzonej przekory zacznę od końca. Kiedy przy okazji pisania książki o małżeństwie zapytałam Orzecha (ks. Stanisława Orzechowskiego) o szczęśliwe zakończenia w nowo powstałych porozwodowych związkach, powiedział twardo: „niech się nikomu nie wydaje, że tam jest tak przyjemnie”. A potem padły przestrogi, że poprzednie życie to nie chusteczka higieniczna, którą po użyciu należy wyrzucić do śmieci. To kawał wspólnie spędzonego czasu, dobrych oraz złych nocy i dni, o których nie sposób zapomnieć. Szkoda, że dobre tak szybko wypadają z naszej pamięci. Blask nowego zwykle przyćmiewa to co dobrze znane - wiedzą o tym dzieci, ale dorosłym wypada pamiętać, że nowy związek również się kiedyś „opatrzy”. Nawet jeśli się układa, przychodzi w końcu bolesna refleksja: „gdybym tyle starania, pracy nad sobą i tę wytrwałość zechciał (zechciała) włożyć przed laty w tamto małżeństwo, pewnie udałoby się je uratować”. Do niepokojów duchowych i wyrzutów sumienia (któż jest bez winy?) dochodzą skomplikowane relacje z własnymi dziećmi. Gorące zapewnienia o miłości skierowane do synka, jakie padły ostatnio z ust rozwodzącej się właśnie gwiazdy popkultury wypowiedziane podczas koncertu, są wprawdzie aktem widowiskowym, lecz z miłością rodzicielską nie mają nic wspólnego (chyba, że z miłością w show biznesie). Odpowiedzialność jest być może słowem bez należytego wdzięku, ale rodzicielstwo bez odpowiedzialności to kuriozum. Najczulsza matka nie zastąpi dziecku ojca i żeby było sprawiedliwie odwrotna wersja również nie jest możliwa. Gdzieś pośrodku pomiędzy skłóconymi, skonfliktowanymi, poranionymi rodzicami stoi młody (albo wręcz mały-wielki) człowiek, którego całkiem niedawno w imię miłości powołali do życia. Jak to się stało, że teraz chcą o tym zapomnieć?

Reklama

Twarde krzesła w poradni rodzinnej

Ktoś mądry powiedział kiedyś: „skąd wiesz, że wasza miłość umarła? Może ona jest tylko ciężko chora?”. Na to pytanie może odpowiedzieć tylko samo życie. „Mam tego dość”, „nie mogę na niego patrzeć”, „już z nią nie wytrzymuję” to najczęściej spotykane z oskarżeń, które wbrew oczekiwaniom wypowiadających je osób dowodzą winy ich samych. „I że cię nie opuszczę aż do śmierci...” może dobrze byłoby powtarzać te słowa codziennie przed zaśnięciem? Miłość to czas radosnych powitań, dobrych słów, wzajemnej troski o siebie. Ale także czas zmęczenia, znudzenia drugim człowiekiem, może nawet jakiś rodzaj rozczarowania, że jest taki... przewidywalny. Zamiast wyedukowanych specjalistów i kozetki psychoanalityka - proponuję dwa twarde krzesła w poradni rodzinnej. A jeszcze lepiej jeśli wystarczy komuś mądra przypowieść nieżyjącego już pana Bałdygi z Podlasia porównującego po gospodarsku małżeństwo do pary ciągnących wózek koni. Porównanie to przychodzi w sukurs tym, którzy otwarci są jeszcze na jakiekolwiek argumenty. „Teraz ona jest słabsza, więc ty ciągniesz za dwoje, ale miną lata i ty możesz okuleć, a twoja żona wzmocni się i pociągnie za was obojga”. Nie sposób wyliczyć kto pod górkę, a kto pod wiatr. Przed nami całe życie, i nie o buchalterię przecież tutaj chodzi. Może jestem nudna lub tylko naiwna. A może jedno i drugie.
Pamiętam z dzieciństwa wszystkie smaczki mojego „rozwiedzionego domu”. I to w tym najbardziej kulturalnym wydaniu. Nie tylko bez jednej głośnej awantury, ale nawet bez przykrej wymiany zdań. Moi rodzice zadbali o to, bym nie znała powodu ich rozstania. Wszystko odbyło się w białych rękawiczkach. Mogę więc tylko wyobrażać sobie, co przeżywają dzieci, które uczestniczą w brutalnych scenach. Pewnie nie ma porównań. Ale o tej „kulturalnej” wersji rozwodu, z której niewiele rozumiałam, muszę szczerze powiedzieć: „koszmar”.
„Nie kocham go już” usłyszałam niedawno od młodej mężatki, ale jej wyznanie zamiast empatii wzbudziło moją niechęć. Orzech powtarzał nam od szkoły średniej: człowiek ma do dyspozycji: uczucie, rozum i wolę. Jeśli to pierwsze chwilowo zawodzi, masz po to dwa następne.

Pozwolić sobie pomóc

W dobie specjalistów od wszystkiego warto zadbać o profesjonalną opiekę. Moim zdaniem przez wspólnego spowiednika najłatwiej trafić do Najwyższej Instancji. Mit o katolickich żonach alkoholików, którym „ksiądz na spowiedzi” radzi, że ma się dać poniewierać mężowi aż do śmierci, już się na szczęście zdewaluował. Tylko najbardziej zajadły antyklerykał odradzi dobrego duszpasterza. Rozwody, zresztą jak pokazują statystyki, rzadko dotyczą tej grupy społecznej. Chętnie korzystają z tej formy „rozwiązywania” kryzysów małżeńskich młode-atrakcyjne czy też dojrzali-atrakcyjni, całkiem nieźle sytuowani, którzy chcą wreszcie „zacząć nowe życie”. Być może nigdy nie słyszeli, że samo słowo „kryzys” ma podwójne znaczenie. Bo obok „kryzysu rozpadu” istnieje również konieczny niczym woda do życia „kryzys wzrostu”. Wiedzieli o tym śp. państwo Bałdygowie, którzy jak para zgranych koni ciągnęli swój małżeński wózek prawie siedemdziesiąt lat. Wiem o tym i ja i zamiast fakultetami chwalę się długim (ponadtrzydziestoletnim) małżeńskim stażem. Oni już dotarli do celu - my ciągle biegniemy.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Lekarka, matka, święta

Niedziela Ogólnopolska 17/2022, str. 20-21

[ TEMATY ]

św. Joanna Beretta Molla

Ewa Mika, Św. Joanna Beretta Molla /Archiwum parafii św. Antoniego w Toruniu

Joanna, spodziewając się kolejnego dziecka, stanęła wobec sytuacji ekstremalnej, w której wybór był zero-jedynkowy: albo jej życie, albo życie dziecka. Nie zawahała się przy podejmowaniu tej trudnej decyzji.

Minęło 100 lat od narodzin i 60 lat od śmierci św. Joanny Beretty Molli. Życie i śmierć tej włoskiej żony, matki czworga dzieci, rzuca wyjątkowo jasne światło na współczesne spory, w których prawo nienarodzonego dziecka do życia ściera się z „prawem” kobiet do aborcji.

CZYTAJ DALEJ

Bp Oder: Jan Paweł II powiedziałby dziś Polakom - "Trzymajcie się mocno Chrystusa!"

2024-04-27 20:22

[ TEMATY ]

św. Jan Paweł II

Ks. bp Sławomir Oder

Adam Bujak, Arturo Mari/Rok 2.Biały Kruk

- Jan Paweł II, gdyby żył i widział, co się dzieje dziś w Polsce, powiedziałby nam: "Trzymajcie się mocno Chrystusa!" - mówi w rozmowie z KAI bp Sławomir Oder, wcześniej postulator procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Karola Wojtyły. Kapłan wyjaśnia, że współczesny Kościół i świat zawdzięcza papieżowi z Polski bardzo bogate dziedzictwo, którego centralnym elementem jest personalistyczne rozumienie tajemnicy człowieka, jego praw i niezbywalnej godności.

Marcin Przeciszewski, KAI: Mija 10-lat od kanonizacji Jana Pawła II. Jak z perspektywy tych lat patrzy Ksiądz Biskup na recepcję dziedzictwa św. Jana Pawła II? Co z tego dziedzictwa, z dzisiejszego punktu widzenia jest najważniejsze?

CZYTAJ DALEJ

Gniezno: abp Antonio Guido Filipazzi przekazał krzyże misyjne misjonarzom

2024-04-28 13:19

[ TEMATY ]

misje

PAP/Paweł Jaskółka

Czternastu misjonarzy - 12 księży, siostra zakonna i osoba świecka - otrzymało dziś w Gnieźnie z rąk nuncjusza apostolskiego w Polsce abp. Antonio Guido Filipazzi krzyże misyjne. „Przyjmując krzyż pamiętajcie, że nie jesteście pracownikami organizacji pozarządowej, ale podobnie jak św. Wojciech, niesiecie Ewangelię Chrystusa, Kościół Chrystusa i samego Chrystusa” - mówił nuncjusz.

Życzeniami dla posłanych misjonarzy nuncjusz apostolski w Polsce uczynił słowa papieża Franciszka, którymi rozpoczął on swój pontyfikat: „Chciałbym, abyśmy wszyscy mieli odwagę wędrować w obecności Pana, z krzyżem Pana; budować Kościół na krwi Pana, która została przelana na krzyżu, i wyznawać jedną chwałę Chrystusa ukrzyżowanego, a tym samym Kościół będzie postępować naprzód”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję