Jak zauważają komentarzy, wynik badań jest sprzeczny z przewidywaniami niektórych przedstawicieli Kościoła, którzy twierdzą, że kryzys COVID-19 nieodwołalnie będzie miał negatywny wpływ na frekwencję w świątyniach. Brenden Thompson, dyrektor generalny Catholic Voices, przyznał, że był „mile zaskoczony” tym, co pokazała ankieta. „Katolicy tęsknią za swoimi parafiami i budynkami kościelnymi” – zaznaczył, wskazując, że większości nie zadowala „kościół wirtualny” i woli realnie uczestniczyć w Mszach św. i nabożeństwach.
Zdaniem Thompsona większość poparła biskupów i była im wdzięczna za wysiłki związane z transmitowaniem nabożeństw. „A wielu nawet odczuło niekiedy, że są bliżej Boga, modląc się intensywniej niż zwykle” – dodał i zachęcił, by podjąć wyzwanie, jakie obecnie stoi przed Kościołem w sytuacji, gdy coraz więcej osób wraca do parafii.
Z badania wynika, że 93 proc. ankietowanych w czasie lockdownu modliło podczas Mszy św. online oferowanych przez diecezje i kościoły parafialne. 66 proc. doceniło takie wirtualne usługi. 61 proc. respondentów zapowiedziało swój powrót do uczestnictwa w regularnych Mszach św. po pełnym otwarciu kościołów, a 35 proc. stwierdziło, że w tej chwili zamierza modlić się online tylko od czasu do czasu, jeśli usługa ta będzie nadal dostępna. 61 proc. uczestników sondażu uznało czasowe zamknięcie kościołów za słuszne. Wyniki pokazały, że 80 proc. uważa, iż kościoły i budynki kościelne są niezbędne do świadczenia o wierze, a 84 proc. badanych nie zgodziło się ze stwierdzeniem, że budynki kościelne są niepotrzebnym obciążeniem i kosztem. Ogólnie 53 proc. uznało, że Kościół katolicki dobrze zareagował na kryzys, w porównaniu do zaledwie 22 proc. respondentów wyrażających taką samą pozytywną opinię wobec reakcji rządu na pandemię.
Badanie „Coronavirus, Church & You” przeprowadzono między 19 maja a 26 lipca na grupie 2, 5 tys. katolików. Projekt nadzorowali pracownicy akademiccy University of Birmingham, York St. John University i University of Warwick.
Wielka Brytania wychodzi?
W lipcu 2017 r. Wielka Brytania ma przejąć prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Dziś nie ma jednak pewności, czy będzie ona wówczas jeszcze w jej strukturach.
Zwycięstwo konserwatystów w ostatnich wyborach w Wielkiej Brytanii to zaskoczenie, biorąc pod uwagę publikowane sondaże, które rozminęły się z rzeczywistością. Partia Davida Camerona uzyskała większość miejsc w Izbie Gmin, co pozwala jej samodzielnie rządzić. W Unii Europejskiej zapanował niepokój, gdyż zwycięstwo to okupione zostało obietnicą zorganizowania referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Cameron zapowiedział, że jeśli jego partia wygra, referendum takie odbędzie się najpóźniej w 2017 r. Wprawdzie sam premier opowiada się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w strukturach UE po renegocjacji warunków jej członkostwa, zwłaszcza w obrębie polityki imigracyjnej, jednak unijni przywódcy nie widzą tu pola manewru. Wobec tego prawdopodobny staje się tzw. Brexit, czyli opuszczenie Unii Europejskiej. To byłby prawdziwy wstrząs. Wielka Brytania jest bowiem jednym z głównych płatników netto do budżetu Unii, ma też swoich licznych przedstawicieli w jej instytucjach. Decyzja o wyjściu równałaby się automatycznie z wycofaniem brytyjskiego komisarza z Komisji Europejskiej i 73 posłów z Parlamentu Europejskiego. Nie tylko zaburzyłoby to układ usankcjonowany w Traktacie Lizbońskim, ale też stworzyłoby precedens, z którego mogłyby skorzystać inne państwa członkowskie. Mógłby zostać uruchomiony efekt domina, którego tak bardzo obawiają się unijni politycy. Natychmiast po wyborach w brytyjskiej prasie rozpoczęto publikowanie symulacji kosztów wyjścia z Unii Europejskiej. Już teraz posłowie do Parlamentu Europejskiego otrzymują zaproszenia do Londynu na debaty dotyczące kosztów Brexitu. Chociaż do referendum pozostały jeszcze dwa lata i w Unii Europejskiej wiele może się zmienić, to na Wyspach Brytyjskich niechęć do jej biurokratycznych struktur zdaje się oscylować na ustabilizowanym niebezpiecznym dla euroentuzjastów poziomie. W lipcu 2017 r. Wielka Brytania ma przejąć prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Dziś nie ma jednak pewności, czy będzie ona wówczas jeszcze w jej strukturach.
CZYTAJ DALEJ