W okresie stanu wojennego Kościół odegrał ważną i wielką rolę. Pogrążonym w lęku i niepewności ludziom dawał poczucie więzi i braterskiej miłości oraz konkretną, materialną pomoc. Za tę działalność władze komunistyczne szykanowały i prześladowały księży.
Tematowi Kościół i społeczeństwo w stanie wojennym poświęcona
była sesja naukowa, która odbyła się w dniach 10-11 listopada br.
w warszawskim Domu Pielgrzyma "Amicus", przy grobie ks. Jerzego Popiełuszki.
Sesję zorganizowali: Towarzystwo im. Stanisława ze Skarbimierza,
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Archiwum Akt Nowych.
W ponad trzydziestu referatach przedstawiono wiele aspektów dotyczących
stanu wojennego oraz reakcji Kościoła rzymskokatolickiego i społeczeństwa
na jego wprowadzenie.
Wszyscy prelegenci podkreślali, że wprowadzenie stanu
wojennego zaskoczyło wszystkie środowiska w kraju. Także hierarchię
i kler Kościoła rzymskokatolickiego. Wieczorem 13 grudnia 1981 r.
w kościele jezuitów na Starym Mieście w Warszawie Prymas Glemp mówił: "
Stan wojenny zastał nas osłupiałych dzisiejszego niedzielnego poranka.
Pod wieczór oswajamy się z tym terminem, przekonujemy się, że to
coś groźnego, pytamy, co będzie dalej". Prymas wyrażał zaniepokojenie
wprowadzeniem przez władze przepisów ograniczających wiele dotychczasowych
swobód obywatelskich. Ubolewał, że władza przestaje prowadzić rządy
dialogu, a zaczyna stosować środki przymusu i przemoc w stosunku
do obywateli. Prymas Polski podkreślał, że Kościół uczyni wszystko,
aby obronić swoich wiernych przed utratą życia i rozlewem krwi.
Kościół nie angażował się oficjalnie w popieranie działań
podziemia. Stał się jednak niezwykle istotnym zapleczem dla opozycyjnych
działań charytatywnych i kulturalnych. Swoją opieką Kościół otoczył
przede wszystkim osoby internowane, represjonowane oraz ich rodziny.
Ogromny wkład w te działania wniósł bp Władysław Miziołek z Warszawy,
który 17 grudnia 1981 r. stanął na czele Prymasowskiego Komitetu
Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom. - Bp Miziołek
pod swoją szczególną opiekę wziął środowisko nauczycielskie. Sekcja
pomocy prawnej przy kościele św. Aleksandra, gdzie był proboszczem,
wyspecjalizowała się w zakresie porad prawnych udzielanych nauczycielom
zwolnionym z pracy z powodu zaangażowania w "Solidarności" - mówił
podczas sesji ks. Aleksander Seniuk z Warszawy. Dodał, że Ksiądz
Biskup był człowiekiem niezwykle pracowitym, kompetentnym, życzliwym
i bardzo zaangażowanym w każdą sprawę, którą podejmował. A zajmował
się ogromną ilością spraw. Oprócz kierowania Komitetem udzielał posługi
duszpasterskiej internowanym, interweniował w ich sprawie u władz.
Przez cały okres stanu wojennego do Polski napływały
dary z całego świata. Ich rozdzielaniem zajmowała się przede wszystkim
Komisja Charytatywna Episkopatu Polski, którą kierował bp Czesław
Domin. Przybliżając działanie Komisji, Gabriela Kreis z Uniwersytetu
Śląskiego podkreślała, że szczególną troską otoczono osoby internowane,
aresztowane, ich bliskich oraz rodziny wielodzietne i z niemowlętami.
W każdej przyjmującej dary parafii działały specjalne zespoły charytatywne,
zajmujące się rozdzielaniem darów. W 1984 r. w tych zespołach pracowało
55 tys. osób.
O działalności Kościoła szczegółowo informowani byli
członkowie rządu oraz partyjne władze. Celowi temu służyły dzienne
raporty Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Omawiał je Janusz Kuligowski
z Instytutu Pamięci Narodowej. Powiedział, że najwięcej informacji
dotyczących Kościoła ukazało się w pierwszych miesiącach stanu wojennego.
Dekret o stanie wojennym zawierał postanowienia o ograniczeniu
podstawowych swobód obywatelskich. Drukowane w informacjach dziennych
MSW dokumenty Kościoła wzywały rząd do przywrócenia dialogu społecznego,
reaktywowania wolnych związków zawodowych, co dla władz było nie
do przyjęcia. W styczniu 1982 r. biskupi zwrócili się do władz o
udostępnienie im listy osób internowanych, po to, żeby można było
pójść do nich z posługą duszpasterską. Raporty dzienne dokładnie
rejestrowały pobyty księży i dostojników kościelnych w zakładach
i aresztach śledczych.
Wprowadzenie stanu wojennego i związane z nim represje
wywołały powszechne przygnębienie, a nawet rozpacz - mówił w kolejnym
referacie mec. Andrzej Grabiński. - Ludzie poczuli się samotni i
słabi. W tych warunkach szukali pomocy i pokrzepienia w Kościele,
który im tego nie odmawiał. Pozwalał się gromadzić, dając poczucie
więzi i miłości. Kościół likwidował tym samym jeden z najbardziej
pożądanych przez władzę skutków stanu wojennego - atomizację społeczeństwa.
Władze komunistyczne robiły, co mogły, aby tę dobroczynną
działalność Kościoła maksymalnie osłabić. Prześladowały, inwigilowały
i zniesławiały księży. Urządzały rozmaite prowokacje. "Niepokornym"
urządzano procesy sądowe. Oczywiście, najbardziej znienawidzonym
przez władze kapłanem był ks. Jerzy Popiełuszko.
Mechanizm nienawiści, który w końcu doprowadził do zamordowania
kapelana "Solidarności", przedstawiał mecenas Edward Wende, oskarżyciel
posiłkowy w toruńskim procesie zabójców ks. Popiełuszki. W przekonaniu
mecenasa władze nie mogły znieść szczególnie słynnych kazań ks. Jerzego,
wygłaszanych podczas Mszy św. za Ojczyznę. W KC narastało zniecierpliwienie
i wściekłość, że kierujący potężnym Ministerstwem Spraw Wewnętrznych
gen. Kiszczak nie potrafi sobie poradzić "z problemem". Kiszczak
takie same pretensje przekazywał swoim podwładnym, a ci swoim.
W wyniku tych wszystkich nacisków w MSW i Komendzie Głównej
Policji odbywały się liczne narady i spotkania, podczas których debatowano,
jak pozbyć się ks. Popiełuszki. - Obmyślano różne sposoby. Chciano
go nawet porwać i żywcem zasypać kamieniami w przedwojennych bunkrach
wojskowych w Kazuniu - opowiadał mec. Wende, opierając się o fakty
ujawnione podczas procesu toruńskiego.
W końcu - 19 października 1984 r. - funkcjonariusze SB
dokonali bestialskiego mordu. Przebieg wydarzeń tego wieczoru jest
powszechnie znany dzięki Waldemarowi Chrostowskiemu, który wyskoczył
z pędzącego samochodu porywaczy. Można przypuszczać, że gdyby nie
to, zginąłby razem z ks. Jerzym. Wtedy też zapewne nigdy nie poznalibyśmy
prawdy o tamtych wydarzeniach. Komuniści użyliby swojego starego
chwytu, tłumacząc obłudnie, że zbrodni dokonali nieznani sprawcy.
Według relacji mec. Wende, przez kilka dni po zamachu, życie Waldemara
Chrostowskiego wisiało na włosku. Na szczęście władze nie zdecydowały
się na kolejną zbrodnię.
Pomóż w rozwoju naszego portalu