Reklama

"Jestem dzieckiem trzech Ojczyzn"

O. Michał Zembrzuski, paulin, przez ponad 50 lat przebywał w Stanach Zjednoczonych. To on założył Amerykańską Częstochowę. Był wielkim orędownikiem Maryi, duchowym opiekunem Polonii amerykańskiej. Swoje powołanie do życia w Zakonie Paulinów odkrył dzięki proboszczowi rodzinnej parafii w Janowcu Kościelnym, ks. Orłowskiemu. To jego opowieści o Matce Bożej i Jasnej Górze pozostawiły tak głęboki ślad w duszy małego chłopca, że gdy dorósł, miał całkowitą pewność swej przyszłej drogi. W Wielką Sobotę 31 marca 1934 r. na Jasnej Górze otrzymał z rąk bp. Teodora Kubiny święcenia kapłańskie. Korzystając z krótkiej obecności o. Zembrzuskiego na Jasnej Górze we wrześniu 2002 r., "Niedziela" poprosiła go o rozmowę. Wkrótce okazało się, że był to ostatni wywiad, jakiego mógł udzielić naszemu tygodnikowi. O. Zembrzuski zmarł bowiem 16 stycznia 2003 r.

Niedziela Ogólnopolska 7/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Anna Dąbrowska: - Wszyscy wiemy, że jest Ojciec twórcą Amerykańskiej Częstochowy, ale przecież przynajmniej dwa klasztory Zakonu Paulinów na Węgrzech były również przez Ojca organizowane.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

O. Michał Zembrzuski OSPPE: - Taką widocznie misję powierzył mi Pan Bóg - i większą część życia buduję. Dzięki temu mogę czuć się dzieckiem trzech Ojczyzn. Najpierw i przede wszystkim Polski, ale także Węgier i Ameryki.

- Klasztor pauliński na Górze św. Gelerta jest chyba jednym z najpiękniejszych klasztorów w Europie. Jak powstawał?

- Zaraz po święceniach kapłańskich, w maju 1934 r., powierzono mi wraz z 15 współbraćmi zadanie odnowienia Zakonu Paulinów na Węgrzech. Trafiłem do klasztoru na Górze św. Gelerta, który został nam ofiarowany przez Węgrów.
To był początek. Nad Dunajem, przepływającym przez sam środek Budapesztu, po stronie Pesztu, jest wspomniana Góra św. Gelerta (Gerarda). Klasztor wybudowano na wystającym w stronę Budy cyplu. Połączony został z wydrążonymi skałami, które stanowiły jego wewnętrzny, wspaniały kościół. Mógł pomieścić niemal 2 tys. osób. Z czasem założyliśmy nowicjat, budowaliśmy kolejne kościoły i klasztory. Dalszym planom przeszkodziła wojna.

Reklama

- Lata II wojny światowej przeżył Ojciec jako przełożony klasztoru na Węgrzech. Jak wyglądała posługa paulina Polaka w kraju, który w tym okresie historycznym oficjalnie sprzyjał Niemcom?

- Po klęsce wrześniowej, gdy część rozproszonego wojska polskiego miała ruszyć do Rumunii, ok. 120 tys. żołnierzy trafiło na Węgry. To było dla nas nowe wyzwanie. Musieliśmy zająć się tymi ludźmi. Pojechałem na granicę, aby spotkć się z uchodźcami. To, co tam zobaczyłem, było dla mnie wielkim wstrząsem. Tysiące ludzi bez przyszłości i bez nadziei. Bezradni, opuszczeni przez wszystkich. Przestudiowałem wszystkie paragrafy, które mogły umożliwić pomoc rodakom. Widziałem nie tylko ich sytuację bytową, ale również duchową. W tej dziedzinie głównie chciałem działać. Wśród podległych mi uchodźców było ok. 80 duchownych. Stanowili dla mnie wielką pomoc. Trzeba było ludzi zorganizować, porozsyłać do obozów internowania. Otworzyliśmy biuro w klasztorze Ojców Paulinów w Budapeszcie. W krótkim czasie pojawił się biskup z Polski, który wraz ze swymi pomocnikami przejął od nas tę pracę. Żołnierzy postanowiliśmy przerzucić do Francji, gdzie formowała się już polska armia. Część z nich dostała się również do wojsk w Afryce.

- Jak na te działania reagowali Niemcy? Nie mogli przecież nie zauważyć, że taka armia ludzi znika?

- Faktycznie, Niemcy wkrótce zauważyli, że coś się dzieje. Doszli również do tego, że to ja mam udział w przerzucie żołnierzy, i zwrócili się do ministra spraw wewnętrznych Węgier z prośbą o interwencję. Gdy później wojska niemieckie wkroczyły na Węgry, zostało tam ok. 14 tys. Polaków. Niemcy jeszcze wielokrotnie skarżyli się na moją działalność. Efektem tego była konieczność wycofania się i ukrywania. To, że żyję, zawdzięczam Bogu i Węgrom. Przynajmniej dwa razy uratowali mi życie.

- Wojna się skończyła, ale nadeszły czasy okupacji sowieckiej. Sytuacja zakonów i zakonników posługujących na Węgrzech nadal przecież była trudna.

- Bardzo sie cieszyłem, że wreszcie, w 1947 r., mogłem wrócić do klasztoru w Budapeszcie. Niestety, już po roku władze sowieckie zażądały usunięcia mnie. Opuściłem stolicę Węgier, ale uczyniłem to, wbrew nakazowi, w sposób bardzo oficjalny. Nie wiedziałem, dokąd mam się udać. Do Polski wrócić nie mogłem. Były to czasy walki z Kościołem. Członkowie mojej rodziny w kraju zostali wyrzuceni z domu, ojciec musiał się ukrywać. Był nawet w obozie pracy przymusowej. Tak więc chyba sam Pan Bóg poprowadził mnie nie do Polski, lecz do Włoch.

- Tam, jak wiemy, miał Ojciec okazję wykorzystać swe węgierskie doświadczenia.

- Natychmiast włączyłem się w pracę na rzecz uchodźców, których po zakończeniu wojny było w Europie bardzo wielu. Ludzie przemieszczali się, wracali do domów, szukali bliskich. Zajmowałem się przybyłymi do obozów przejściowych, ułatwiałem im dalszą wędrówkę. Organizowałem dla nich dokumenty, pieniądze...

- Czy to we Włoszech zrodził się pomysł budowania klasztoru w Ameryce? Jaki impuls wywołał tę inicjatywę?

- Zgodnie z tym, co obserwowałem, była to po prostu konieczność. Przecież na naszych oczach komuniści niszczyli Kościół w podległych sobie krajach.
Głęboko utkwiła mi w pamięci Wielkanoc 1950 r., gdy z Węgier dotarła do nas straszna wiadomość, że w ciągu jednej nocy wszystkie męskie i żeńskie klasztory zostały otoczone przez milicję, a zakonnicy i zakonnice wywiezieni w różne miejsca. Trafili do obozów, a ci, dla których nie starczyło tam miejsca, pozostawieni zostali niemal na ulicy. Zniszczono również klasztory paulińskie, nawet kościół na Górze św. Gelerta. Wobec tych działań nie mogliśmy pozostać bezczynni. Razem z o. Stanisławem Nowakiem, który wtedy był prokuratorem generalnym Zakonu Paulinów przy Watykanie, postanowiliśmy działać. To samo przecież mogło w każdej chwili wydarzyć się również w Polsce. Przewidywaliśmy najgorsze scenariusze. Czuliśmy, że naszym obowiązkiem jest ratowanie Zakonu. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem o konieczności znalezienia takiego miejsca na świecie, gdzie paulini mogliby bezpiecznie modlić się i pracować. Widziałem to miejsce jako symboliczne gniazdo, z którego z czasem posyłani by byli słudzy Boży na cały świat. Uznałem, że należy usytuować je z dala od zagrożonej przez komunistów Europy, najlepiej w Ameryce. Przecież było nas aż czterech: dwóch w Rzymie i dwóch braci uciekinierów z Węgier. Mogliśmy wiele zdziałać. Nadszedł rok1951. Przybyłem do Ameryki.

- Kiedy zaczęła powstawać Amerykańska Częstochowa?

- Pomysł zrodził się stosunkowo wcześnie, ale brakowało środków. W 1953 r. zdarzyła się rzecz niespodziewana. Poznałem ks. Zdebela - proboszcza niewielkiej amerykańskiej parafii. Pamiętam, któregoś majowego dnia prowadziliśmy rozmowę i to wtedy otrzymałem ofertę dużego wsparcia finansowego. Właśnie dzięki pieniądzom otrzymanym od ks. Zdebela mogłem zakupić miejsce godne klasztoru. Natychmiast rozpocząłem poszukiwania i wreszcie firma, która zajmowała się pośrednictwem w handlu nieruchomościami, wskazała mi tereny obecnej Amerykańskiej Częstochowy. Uzyskałem od władz diecezjalnych "zielone światło" i mogłem realizować moje marzenia o sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej. Najpierw, w 1955 r., została otwarta tymczasowa kaplica Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown. Stała się ona centrum, a właściwie sercem nowo powstającego ośrodka.

- Pierwsza, tymczasowa kaplica Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown została urządzona w dawnej pofarmerskiej stodole. Wiemy, że do dziś służy wiernym. Rozpoczęła swe życie w 1955 r....

- Dokładnie 26 czerwca 1955 r. Pamiętam, że pierwszą pielgrzymką, którą witaliśmy w Doylestown, była grupa z parafii św. Wawrzyńca z Filadelfii. Tego samego roku, 18 września, odbyły się uroczystości, które na przykaplicznych błoniach zgromadziły prawie 5 tys. pielgrzymów. Eucharystii przewodniczył i homilie głosił ówczesny arcypasterz uchodźctwa polskiego - abp Józef Gawlina, który - aby pokłonić się Królowej Polski - przybył do nas aż z Rzymu.
Kaplica w Jasnej Dolinie, później nazywanej już Maryjną Doliną, przyjmowała wiernych przez przeszło 11 lat. Z każdym rokiem stawało się coraz bardziej jasne, że jest za mała.

- ...Dlatego musiało powstać sanktuarium na Beacon Hill.

- To był kolejny znak Bożej Opatrzności. Po drugiej stronie Ferry Road, a więc prawie w sąsiedztwie, znajdowało się Beacon Hill - Świecące Wzgórze. Piękne, ulesione i co ważne - ok. 3 km od miasteczka Doylestown. Właściciel chciał je sprzedać, więc zakupiliśmy je z myślą o budowie sanktuarium. Miało być ono milenijnym pomnikiem katolickiej Polonii w USA. Powstał specjalny Komitet Budowy Sanktuarium, wybrano architekta - emigranta z Polski Jerzego Szeptyckiego, rozpoczęto zbiórkę funduszy. Jeździłem na spotkania, pisałem, występowałem w programach radiowych, przedstawiałem cel i zachęcałem do ofiarności. W wyniku tych naszych starań 17 września 1963 r. stanął na skalistym gruncie Beacon Hill pierwszy krzyż, a w następnym roku odbyła się ceremonia "łamania gruntów", której przewodniczył syn narodu polskiego, kapłan wielkiego serca i umysłu - arcybiskup Filadelfii - Jan Król. On również celebrował Mszę św. podczas poświęcenia nowego sanktuarium w październiku 1966 r. W uroczystościach uczestniczyło wielu wspaniałych gości. Wymienię choćby dwóch: bp. Władysława Rubina i prezydenta Stanów Zjednoczonych Lyndona B. Johnsona, przybyłego wraz z rodziną. Bardzo chciał być z nami Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński, ale ówczesne władze nie zezwoliły mu na wyjazd z kraju. Ten dzień stał się wielkim religijno-patriotycznym świętem Polonii. Pamiętam, że wręczyłem wtedy Prezydentowi USA, wraz z podziękowaniem za jego obecność, ryngraf Matki Bożej Częstochowskiej.

- To był moment wieńczący wielkie, podjęte przez Ojca dzieło...

- Nie do końca. Jeszcze w maju tego samego roku miało miejsce poświęcenie klasztoru, i to raczej te dwie uroczystości razem można by tak potraktować, choć przecież to miejsce żyje i stale się rozwija.

- Na zakończenie proszę nam powiedzieć, jakie znaczenie ma Amerykańska Częstochowa dla Polonii i Polaków, a jakie dla współczesnych Amerykanów?

- Obecność Matki Bożej w Jasnogórskiej Ikonie powoduje, że miliony ludzi chcą się tu właśnie modlić. Podobnie jak na Jasną Górę, przybywają prosić Maryję o wstawiennictwo u Boga. Zanoszą swe codzienne troski, a także podziękowania. Od przeszło 30 lat sanktuarium Amerykańskiej Częstochowy służy Ameryce. Jest miejscem oddziaływania religijnego, ale i kulturalnego. Spełnia misję głoszenia Dobrej Nowiny, wspiera moralnie i kulturalnie zarówno Polonię, jak i Amerykanów oraz inne narodowości, które w tym wielkim kraju znalazły swój dom. To wielka siła Matki Bożej, a także świadectwo wiary i miłości ludzi tu pielgrzymujących.

- Dziękuję za rozmowę.

2003-12-31 00:00

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Matko z Loreto spod Kamieńczyka, módl się za nami...

2024-05-28 20:50

[ TEMATY ]

Rozważania majowe

Wołam Twoje Imię, Matko…

Wlodzimierz Redzioch / Niedziela

Święty Domek w Loreto

Święty Domek w Loreto

Historia powstania kaplicy w Loretto sięga drugiej połowy XX wieku. Po licznych perypetiach i utrudnieniach ze strony władz, kaplica stanęła wreszcie w stanie surowym w roku 1959. Już 19 marca 1960 roku została odprawiona pierwsza Msza św.

Rozważanie 29

CZYTAJ DALEJ

Kapłaństwo jest dla Kościoła

2024-05-26 22:00

Marek Zygmunt

Podczas jubileuszowej Mszy świętej

Podczas jubileuszowej Mszy świętej

Ksiądz prałat Czesław Majda, proboszcz parafii pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego obchodzi w tym roku 50 lat kapłaństwa. Z tej okazji sprawowana była Msza Święta, podczas której wierni mieli możliwość modlić się za swojego proboszcza, dziękując za dar jego kapłaństwa. Eucharystii przewodniczył bp Ignacy Dec.

W homilii bp Dec odniósł się do nakazu Pana Jezusa, aby iść i nauczać: - Dzieło Jezusa nie stanęło w miejscu. Żeby było przekazane poszczególnym pokoleniom, Jezus wybrał najpierw Apostołów i im powiedział „ Idźcie i nauczajcie wszystkie narody udzielając im Chrztu w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Uczcie je zachowując wszystko co Wam przykazałem”. I Ci świadkowie Jezusa zostali poddani prześladowaniom - wskazał biskup, dodając, że we współczesnym świecie są kontynuatorzy tych słów: - -Przez pokolenia patrzymy na dzisiejszych kapłanów .którzy są powołani przez tego samego Chrystusa, a Duch Święty jest ten sam, Pan Jezus jest ten sam i ma taką samą moc jaką miał wtedy gdy uzdrawiał chorych, wskrzeszał zmarłych, głosił Ewangelię. A jeżeli naszych pragnień nie spełniał od razu to jest to znak, że nie jest nam to do końca tak bardzo potrzebne –akcentował kaznodzieja, dodając: - W tym kontekście, że jak nie otrzymamy od razu, to się nie obrażajmy, bo Pan Bóg zna lepiej naszą przeszłość i przyszłość. Dlatego warto powtarzać słowa św. Faustyny „Jezu ufam Tobie”.

CZYTAJ DALEJ

Tradycje kwietnych dywanów na procesję Bożego Ciała

2024-05-29 16:12

[ TEMATY ]

dywan z kwiatów

Karol Porwich/Niedziela

Tradycje kwietnych dywanów na procesję Bożego Ciała stanowią niematerialne dziedzictwo kulturowe, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Te niezwykłe kompozycje tworzone są z kolorowych płatków róż, jaśminu, bzu, polnych maków, chabrów, liście paproci czy ściętej trawy. Tradycja słynnych dywanów ze Spycimierza koło Łodzi została nawet wpisana na na listę Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO.

Poza Spycimierzem tradycja układania w Boże Ciało kwietnych dywanów kultywowana jest także na Opolszczyźnie - w Kluczu, Olszowej, Zalesiu Śląskim i Zimnej Wódce. Piękne kompozycje kwiatowe, układane rokrocznie w tych parafiach, stanowią nie tylko dopełnienie tradycji i oprawę uroczystej procesji, ale są również atrakcją dla turystów, wpisaną w niematerialne dziedzictwo kulturowe.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję