Obraz, który pokazała telewizja, był wstrząsający: agresywny
tłum odziera samotnego człowieka z ubrania, wyciąga na ulicę, bije
i obraża przy oklaskach zgromadzonych kobiet i mężczyzn. I wszystko
to pod hasłem solidarności: pozbawione od pół roku wypłat zdesperowane
kobiety poprosiły o pomoc stoczniowców, a ci przyszli i rozprawili
się z prezesem "Odry". Dyskusji nie było, jedynie "Oddaj pieniądze,
złodzieju!", taczki, szarpanina, bijatyka... Działo się to niemal
dokładnie w rocznicę powstania "Solidarności", ruchu społecznego,
który także tu, w Szczecinie, domagając się swych praw, programowo
wyrzekł się przemocy i agresji.
Nic nie wiem o prezesie "Odry", być może jego sposób
zarządzania zakładem nie był dobry. Być może - podkreślam, nie wiem
tego - jego stosunek do pracowników był zły. Jestem w stanie zrozumieć
przerażenie i determinację kobiet, którym od kilku miesięcy nie płaci
się za pracę. Jestem także za solidarnością pracowników różnych branż
- to dobrze, że stoczniowcy ujmują się za pokrzywdzonymi kobietami.
Nie jestem przeciwnikiem okazywania stanowczości i siły. Ale przemoc
to co innego, zawsze prowadzi do klęski wszystkich stron konfliktu.
Popatrzmy - kto zyskał, kto stracił na pobiciu prezesa "Odry". Stoczniowcy
pokazani zostali w telewizji jak bandyci, którzy nie mogąc sobie
poradzić w swoim własnym zakładzie i ze swoimi problemami, przychodzą
do innego i korzystając z liczebnej przewagi, biją bezbronnego człowieka.
Autorytetu im to nie dodało. Szwaczki z "Odry"? Owszem - cała Polska
dowiedziała się, że im prezes nie płaci. Ale ta awantura problemów
nie rozwiązuje, a wątpię, by przyciągnęła ewentualnych inwestorów,
którzy chcieliby składać zamówienia w zakładzie o tak niepewnej przyszłości.
Prezes - nie dość, że pobity, to cała Polska dowiedziała się, że
nieporadny. Policja - nie potrafi obronić bitego człowieka... Wychodzi
na to, że wszyscy stracili - i tylko pozostaje pytanie, czy ktoś
jednak nie zyskał. Może jest ktoś, komu zależy na wzroście ludzkich
frustracji, albo ktoś, kto chce, by stoczniowcy byli uznani za bandytów?
W tamtych strajkach sprzed ponaddwudziestu lat najbardziej
fascynowała mnie idea solidarności. Oto wówczas mówiliśmy, że chcemy
wygrać, to oczywiste, ale nie chcieliśmy wygrywać niczyim kosztem.
Chcieliśmy wygrać razem ze wszystkimi. Mimo wszystkich krzywd i animozji
to była prawda, która jakoś wychodziła na powierzchnię: solidarność
ze wszystkimi. Nikt nie powinien ucierpieć na sukcesie "Solidarności"
. Na siłę przylepiano nam etykietkę agresorów, wmawiano, że będziemy
chcieli się mścić, że dążymy do konfrontacji. To było kłamstwo - "
Solidarność" to była wielka siła ludzi gotowych na poświęcenie dla
Polski, ale nie szukająca wrogów. Przeciwnie - szukająca sposobów,
jak wroga uczynić przyjacielem. Taka postawa była dominująca - Ojciec
Święty i ks. Jerzy Popiełuszko nazwali ją słowami św. Pawła: zło
dobrem zwyciężaj. Przeciwieństwem solidarności jest rewolucja, która
szuka i nienawidzi wroga, która jest agresywna - ale nie ma szans
na sukces. Pokazuje tylko swoją słabość, prowadzi do klęski i kompromitacji.
Jeśli jednak - w jakiś sposób - wygra, wówczas groźna jest nawet
dla swoich, niszczy wszystkich i wszystko. Zawsze jednak możliwa
jest solidarność prawdziwa, solidarność szukająca wszędzie partnerów
i przyjaciół. Solidarność potrafiąca zmieniać przeciwnika w przyjaciela.
To bardzo niełatwe - ale możliwe.
Pomóż w rozwoju naszego portalu