Reklama

19-25 X 2008 - Tydzień Misyjny

Z misyjnych szlaków

Niedziela Ogólnopolska 43/2008, str. 22-23

Ze zbiorów ks. Marka Woldana

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dzisiaj dalszy ciąg mojej misyjnej opowieści sprzed tygodnia. Wracając do Kupari, byłem już pierwszy raz na tzw. patrolu, czyli wyprawie do jednej z misyjnych stacji. Około godziny w błocie i wodzie powyżej kostek, trochę jak w dziecięcych latach. Zazwyczaj przy każdej parafii jest około 10 takich stacji. Do niektórych można dojechać samochodem, ale do pozostałych trzeba iść nawet 7-8 godzin. Aby odwiedzić wszystkie przynajmniej raz czy dwa razy w miesiącu, czasem wychodzi się na kilka dni, ale to jeszcze przede mną.

Zwyczaje, prawo

Z innych pierwszych doświadczeń na misji - zdążyłem już odwiedzić… sąd. Trochę to szumnie brzmi, bo jest to barak, do którego raz w tygodniu przybywa sędzia. Byłem tam jedynie jako obserwator w sprawie, jaką jeden z mieszkańców wioski założył przeciwko parafii. Twierdzi on, że dach budynku na spotkania młodzieży przy parafii, który był postawiony w 1973 r. i rozebrany w 2004 r., należał do niego i zażądał rekompensaty. Przy czym muszę dodać, że rekompensata jest tu jednym z głównych źródeł dochodu. Nawet jeśli w wypadku samochodowym zginie małżeństwo, rodzina zmarłej żąda odszkodowania od rodziny zmarłego, który prowadził samochód.
Pod wpływem kultury białego człowieka wykształcił się też zwyczaj płacenia rekompensaty za uderzenie dziecka. Jeśli np. zrobi to matka, rodzina ze strony ojca żąda odszkodowania. Rekompensatę płaci się za bardzo wiele rzeczy: za potrącenie świni, zagryzienie kury przez psa, skaleczenie kogoś. Nieistotne, czyja jest wina lub dlaczego do tego doszło. Istotne jest, że nadarzyła się okazja do zdobycia pieniędzy. Twój pies mógł zagryźć kurę sąsiadów na twoim podwórku, świnia mogła tuż przed twoim samochodem usiłować przejść na drugą stronę drogi, jakieś dziecko mogło skaleczyć się, w czasie zabawy w twoim magazynie. Nieważne, że się tam włamało. Papuas żąda, żebyś mu zapłacił. Przy czym nigdy nie działa to w drugą stronę. Białemu się nie płaci. On tu jest przyjezdny. Wszystko to, jak zresztą wiele innych rzeczy, nie odnosi się oczywiście do całej Papui, bo choć jest to jedno państwo, to jednak istnieją tu dość spore różnice kulturowo-zwyczajowe między poszczególnymi plemionami. Dla lepszego obrazu dodam, że jest ich tu, na Papui, około… tysiąca.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Stroje, ozdoby

Jeżdżę z o. Samem na stacje misyjne. Niestety, on odprawia tam w języku plemienia Huli. Poznaję ludzi i samego siebie. Uczę się gotować. Na razie ćwiczę na sobie i tych, z którymi mieszkam. Uczę się języka pidgin i gry w karty. To drugie wychodzi mi jednak lepiej. Przed przyjazdem tutaj ktoś mi powiedział, że wszystkie dni wyglądają tu tak samo. To prawda, tyle że tylko w odniesieniu do pogody - i to nie zawsze. Jedyne, co rzeczywiście wciąż jest takie samo, to długość dnia. Słońce wita Papuę ok. 6 rano i żegna ok. 18. Poza tym Papua jest mało przewidywalna. Wiem, że w przyszłości ta nieprzewidywalność stanie się dla mnie czymś tak powszednim, że nic już mnie nie będzie dziwić. Póki co, jest jeszcze kilka takich rzeczy. Trudno sobie wyobrazić w Polsce zdrowego na umyśle, dorosłego mężczyznę w damskim, czerwonym szlafroku, spacerującego środkiem ulicy, albo - dziecko w kombinezonie narciarskim w upalny dzień. Tu nikogo to nie dziwi - przecież to wszystko ubrania. Ostatnio ktoś nawet chwalił się przed moim kolegą, że umie już odróżniać ubrania męskie od damskich. Co do ubrań, jest tu dość duże zamieszanie. Na terenach, gdzie mieszkają ludzie z plemienia Huli, można spotkać jeszcze tradycyjne stroje: przepaska na biodrach podtrzymująca jakieś liście czy trawę; u mężczyzn często nakrycie głowy z wcześniej obciętych włosów. Do tego dochodzi malowanie twarzy i wąskie patyczki przełożone przez przebitą przegrodę nosową. W większości jednak ludzie przyzwyczaili się do nowoczesnych ubrań. Z tym że jeszcze nie do końca zrozumieli potrzebę ich prania. Przenikanie starego i nowego znajduje swój wyraz także w strojach. Czasem np. widzi się ludzi z przepaskami na biodrach i w białej koszuli z krawatem. Ważną część stroju Papuasa stanowi bilas, czyli ozdoba. Tu też pewne rzeczy mogą zadziwić: oprawki okularów bez szkiełek, zepsuty zegarek, plastykowa obwódka z wnętrza roboczego hełmu. Zresztą i hełm roboczy kilka razy widziałem w zastępstwie czapki. Można też zobaczyć kolczyki z agrafki czy spinacza biurowego oraz pierścionek z gumki (recepturki).

Reklama

Normalność

Co do innych rzeczy czy raczej zjawisk wzbudzających jeszcze moje zdziwienie to widok ojca z synem wychodzących z buszu i niosących telewizor oraz odtwarzacz DVD. Bardzo często można tu spotkać chłopców czy mężczyzn trzymających się za ręce. W innych częściach świata byłoby to oznaką homoseksualizmu - tu jest to wyrazem przyjaźni. Co ciekawe - dziewczyny rzadko tu trzymają się za ręce. Oczywiście, to zadziwienie działa w obie strony. Nie zapomnę wyrazu twarzy pewnej pielęgniarki, która dowiedziała się nieco o polskich zwyczajach. Jechaliśmy do „szpitala” po jakieś lekarstwa. Po drodze korzystam z okazji, aby się czegoś dowiedzieć o chorobach w Papui, o ludziach i ich zwyczajach. Jak zwykle, co chwilę podnosimy ręce, aby pomachać wędrującym, czasem pozdrawiamy ich jakimś słowem. W chwili zamyślenia zastanawiam się, jak w moim kraju odbierani by byli ludzie, którzy do wszystkich napotkanych po drodze machają lub pozdrawiają. Podzieliłem się tym spostrzeżeniem z pielęgniarką: „Siostro - w Polsce, gdybyśmy tak wszystkich pozdrawiali, ludzie mogliby pomyśleć, że jesteśmy nienormalni”. Widząc jednak jej zdziwienie połączone z przerażeniem, próbuję nieco „rozcieńczyć” powagę słów przed chwilą wypowiedzianych: „To znaczy niektórzy. Inni pomyśleliby, że się pomyliliśmy, myśląc, że to ktoś znajomy. A młodzież to właściwie czasem tak robi i ludzie uważają, że jest to zabawne”. Dodaję jeszcze kilka wyjaśnień, ale na próżno. Po chwili milczenia pielęgniarka pyta z nieukrywanym zawodem: „Naprawdę pomyśleliby, że jesteśmy nienormalni?”.

Reklama

Księża

Mijają kolejne dni wprowadzenia. Zbieram coraz więcej doświadczeń. Pośród nich - „senat meeting” - kwartalne spotkanie wszystkich księży z diecezji. To tam zapadają ważniejsze decyzje. Kiedyś odbywało się to w bardziej amerykańskim stylu.
Tu mała pauza - tego jeszcze nie wspominałem, ale dobrze jest wiedzieć, że początki diecezji Mendi, jak i obecne czasy mocno związane są z amerykańskimi kapucynami z prowincji św. Augustyna. Na początku było ich tu ok. 70. Teraz jest ich znacznie mniej - kilku ojców i kilku, może kilkunastu braci. Wciąż jednak mają dość poważny atut - jeden z nich jest biskupem w tej diecezji.
Ale wracając do myśli sprzed chwili, kiedyś odbywało się to w bardziej amerykańskim stylu, tzn. podstawą podejmowania ważnych decyzji w diecezji była demokracja. Teraz jest inaczej. Biskup podejmuje decyzje odgórnie, a księża już nie głosują. Zmieniło się to, gdy na senacie biskup postanowił przenieść szkołę dla katechistów do innej miejscowości. Tak się jednak złożyło, że dyrektor tej szkoły - polski ksiądz - miał inne zdanie. Ostatecznie polscy księża, będąc w większości, przegłosowali… biskupa. Prawda, że człowiek wciąż uczy się na błędach. Niemniej bardzo pozytywnie odebrałem całe to spotkanie. Dla mnie była to też okazja poznania ludzi, z którymi będę współpracował.

Pogrzeby

Ciekawym doświadczeniem był dla mnie udział w pogrzebie pewnej zacnej kobiety, który odbywał się w Tari. Śmierć, jak zauważyłem, jest tu bardziej celebrowana niż narodziny. Ludzie przygotowują tzw. hauskrai, co sprowadza się zazwyczaj do rozwieszenia plandeki, służącej jako dach. Jest też inne wyjaśnienie tego słowa - nie jako miejsce, ale czynność. Mianowicie przez kilka dni, do kilku tygodni, w tym miejscu gromadzi się rodzina zmarłego. Czasem może to być kilkadziesiąt, czasem ponad sto osób. Rozmawiają, jedzą, śpiewają, płaczą. W ten sposób wspominają zmarłych. W międzyczasie powstaje grób. Na tych terenach najpierw przygotowywane jest podwyższenie (jeden do dwóch metrów), następnie dołek w nim (czasem wyłożony cementem), a na wierzchu coś, co przypomina domek z oknami i drzwiami, często pomalowany i ładnie przyozdobiony.
Na innych terenach diecezji groby są nieco inne. Spotkałem kiedyś w okolicach Kuare coś, co wydawało się być budą dla psa. W zależności od tego, kto zmarł, zabija się odpowiednią liczbę świń. Zresztą świnie są tu miarą wielkości wszystkich uroczystości. W Polsce czasem mówi się: „To była wielka uroczystość - kilkunastu księży przyjechało”. Tutaj nigdy tego jeszcze nie usłyszałem. Słyszałem natomiast: „To była wielka uroczystość - zabito 60 świń”. Wracając do kobiety, o której wspomniałem, nie wiem, ile świń zabito, ale ludzi naprawdę było dużo. Nie towarzyszyłem im długo. Właściwie z o. Samem wpadliśmy na chwilę, gdy trumna z ciałem była w zborze. To też coś niecodziennego. Zazwyczaj ludzie nie wzywają księdza na pogrzeb. To ich obrzędowość. Ale skoro zorganizowali nabożeństwo, więc musiał to być ktoś ważny. Później dowiedziałem się, że ta kobieta prowadziła kilka sklepów w okolicy i pomagała innym. Jak wspomniałem, nabożeństwo odbywało się w zborze. Należy on do „United Church”. Ucieszył mnie ten ekumenizm w praktyce. Wcześniej słyszałem z innych terenów Papui o pewnych zatargach na podłożu religijnym. Ku mojej radości - widzę całkiem zupełnie coś innego. Ale to Papua…

Misyjne życie

Mój pobyt w Kupari powoli dobiega końca. Staram się więc nie stracić żadnej okazji do zdobycia nowych doświadczeń. Wraz z innym kapucynem - o. Antonim (z Indii) byliśmy dzisiaj na jednej z jego „out station”. Podczas Mszy św. miał miejsce obrzęd wręczenia Biblii katechumenom. Wciąż jeszcze wielu ludzi przyjmuje tu chrzest w dojrzałym wieku.
Znów nieco o szkole w Tari. Bywam tam czasami, zwłaszcza że to jakieś pół godziny samochodem. Kilka dni temu byłem świadkiem pięknej uroczystości, jaką jest bierzmowanie. Większość studentów mieszka w bursach na terenie szkoły, przez co nie mogą przyjąć tego sakramentu u siebie w wioskach. Toteż co roku bp Stephen przybywa tu, aby umocnić młodych chrześcijan przez ten sakrament. Tak też było i tym razem. Piękna uroczystość, wspólny posiłek, wiele dobrych słów, radość na twarzach młodzieży, jak i zresztą wszystkich. Niestety, nie trwa ona długo. Następnego dnia dowiadujemy się, że jeden z chłopaków, który przyjął bierzmowanie, usiłował wieczorem zgwałcić koleżankę ze szkoły. Niestety, na tych terenach radość i smutek, dobro i zło są bliskimi sąsiadami. A ta szkoła miała okazję przekonać się o tym wielokrotnie. Jest to najlepsza szkoła w diecezji. Nawet w notowaniach krajowych spisuje się nieźle, ale… W ubiegłym roku miał tu miejsce strajk studentów. Właściwie chodziło o jednego, który miał problemy, a że to dobry przywódca, to przyłączyło się do niego wielu innych. Zamknęli szkołę i zagrozili, że zabiją jednego z nauczycieli. Chodzili po terenie szkoły z maczetami i bronią palną. Przyjechała policja, ale zaprowadzenie porządku i powrót do zajęć trwały ponad miesiąc, a może i dwa.
To niektóre obrazy mojego misyjnego życia.

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

W siedzibie MEN przedstawiono szokujący ranking szkół przyjaznych osobom LGBTQ+

2024-04-24 13:58

[ TEMATY ]

LGBT

PAP/Rafał Guz

„Bednarska" - I społeczne liceum ogólnokształcące im. Maharadży Jam Saheba Digvijay Sinhji w Warszawie zostało najwyżej ocenione w najnowszym rankingu szkół przyjaznych osobom LGBTQ+. Ranking przedstawiła Fundacja "GrowSpace" w siedzibie Ministerstwa Edukacji Narodowej.

Ranking w gmachu MEN został zaprezentowany po raz pierwszy.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

„Prawo i Kościół”

2024-04-25 08:39

[ TEMATY ]

Akademia Katolicka w Warszawie

Archiwum AKW

Konferencja w takim kształcie odbyła się po raz pierwszy. W murach Akademii Katolickiej w Warszawie blisko czterdziestu prelegentów – nie tylko uznanych profesorów, ale także młodych naukowców – prezentowało owoce swoich badań. Wystąpienia dotyczyły zarówno zagadnień z zakresu kanonistyki i teologii, jak i prawa polskiego, międzynarodowego oraz wyznaniowego. To sprawiło, że spotkanie miało niezwykle ciekawy wymiar interdyscyplinarny.

Zadowolenia z obecności na konferencji wielu znakomitych naukowców i uczestników nie krył ks. prof. dr hab. Krzysztof Pawlina, rektor uczelni, który powitał zgromadzonych oraz zaprezentował Akademię Katolicką w Warszawie, organizującą to ambitne przedsięwzięcie naukowe. Ks. dr hab. Tomasz Jakubiak, prof. AKW – wykładowca prawa kanonicznego oraz przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Konferencji – stwierdził na początku spotkania, że obecność tak znamienitych gości, w tym ministra nauki i szkolnictwa wyższego, jest dowodem na to, że Akademia Katolicka, choć ma w nazwie przymiotnik „katolicka”, może wnosić wkład w rozwój różnych dyscyplin naukowych. Podkreślił również, że wydarzenie to pozwala uzmysłowić sobie różnice i podobieństwa w aparacie naukowym prawa kościelnego i państwowego. Zauważył, że jest to istotne, gdyż badacze, wypowiadając się o Kościele, posługują się tymi samymi terminami, czasami mającymi inne znaczenie. To ukazanie odmiennego spojrzenia jest według ks. Jakubiaka bogactwem tego spotkania, pozwoli bowiem na poznawanie i konfrontowanie swoich stanowisk.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję