Jest wtorek, kilka minut po 21.00, wykręcam numer telefonu do rodziny Barbary i Zbigniewa Konderów-Małysów, który otrzymałam od jednego z ich synów podczas IV Dni Formacji Rodzin Wielodzietnych w Bydlinie. Jednak nie mam za wiele szczęścia. Jak się później dowiaduję, cała rodzina gromadzi się o tej porze na wspólnej modlitwie i nie podejmuje telefonów. Nie daję jednak za wygraną, rano - kolejny telefon. Odbiera Pani domu i nie wyraża zbyt wielkiego entuzjazmu na wieść o napisaniu artykułu o swojej rodzinie. Przekonuje ją dopiero argument, że to do "Niedzieli sosnowieckiej" - pisma, które ceni i czyta.
"Mam 10 dzieci i jest cudownie"
Reklama
W kolejnym dniu odwiedzam ich rodzinne gniazdko o powierzchni
58 m2 w jednym z sosnowieckich bloków. Już z daleka słychać szczebiot
dzieci, dzięki czemu nie muszę szukać numeru mieszkania, bo tutaj
właśnie mnie "ciągnie". Wchodzę do przytulnego, ładnego, gustownie
urządzonego wnętrza. Jestem otoczona już sporą gromadką dzieciaków,
które na jakiś czas ewakuują się z pokoju gościnnego, a potem powracają
z misiami, szablami, piłkami, aparatem fotograficznym i usiłują zrobić
zdjęcie, choć nie mają filmu. Wytwarza się ciepła, prawdziwie rodzinna
atmosfera. Najmłodsze tulą się do mamy i taty i wyszeptują im do
ucha swoje największe tajemnice.
To wyjątkowa rodzina. Wszystko zaczęło się w roku 1970,
kiedy to Pani Barbara w wieku 19 lat zawarła sakramentalny związek
małżeński ze swoim pierwszym mężem Stanisławem w Niepokalanowie.
Ponieważ mąż był górnikiem, los rzucił ich "za chlebem" na ziemię
zagłębiowską. Zamieszkali w maleńkim sosnowieckim mieszkanku. "Na
razie takie nam wystarczy" - mówili młodzi małżonkowie. Nie mieli
konkretnych planów na przyszłość, jeśli chodzi o dzieci. "Jak Bóg
da, tak będzie" - wspomina swoje słowa Pani Barbara, choć zaraz dodaje,
że nigdy nie myślała, że będzie miała aż tyle pociech. Po 2 latach
wspólnego życia przyszła na świat Małgosia, 3 lata później - Monika,
ale brakowało chłopczyka. I to pragnienie zostało spełnione. W 1982
r., ku ogromnej radości rodziców, rodzi się Artur! Jednak to nie
koniec. Trzy lata po Arturze przychodzi na świat kolejne dziecko
- Damian. Niespełna miesiąc po porodzie rodzinę dotyka tragedia.
Cudowny i wspaniały ojciec, głowa rodziny umiera na zawał serca. "
Zostałam z czworgiem dzieci właściwie bez środków do życia, zawalił
mi się cały świat. To była najbardziej bolesna sytuacja, jaka mnie
do tej pory spotkała. Mieszkanie było już za małe. Zostałam sama
- ze łzami w oczach wspomina rodzinny dramat Pani Barbara. - Jednak
życie toczyło się dalej.
Mocno zebrałam się w sobie. W tym czasie dostałam większe
mieszkanie, które służy nam do dzisiaj, choć rodzina znacznie się
powiększyła. Wymagało remontu, urządzenia, po prostu męskiej ręki.
Wówczas mój teść polecił do tych prac swojego znajomego, tzw. złotą
rączkę. Wówczas pomógł mi i... został na zawsze. Ze Zbigniewem wzięliśmy
ślub w kościele pw. św. Joachima w Sosnowcu-Zagórzu. Miałam wówczas
36 lat i oboje pragnęliśmy mieć dziecko" - opowiada Pani Barbara. "
Jak widać Pan Bóg dał nam niejedno" - nieśmiało wtrąca małżonek.
Aneta, Wiola i Szymon - to owoce ich miłości! "W życiu Pan Bóg dał
mi wielki dar - macierzyństwo. Dzisiaj już wiem na pewno, że to jest
moje powołanie i nie wyobrażam sobie życia bez dzieci" - mówi 50-letnia
Barbara.
Najlepszym dowodem tego powołania jest jeszcze jedno
wielkie wyzwanie, które stanęło przed rodziną państwa Konderów-Małysów
i na które odpowiedzieli "tak". Jarek, Daniel i Edytka - troje spośród
pięciorga rodzeństwa znalazło ciepło, schronienie i miłość w ich
przytulnym mieszkaniu. Dlaczego Państwo, mając siedmioro dzieci,
zdecydowaliście się na adopcję jeszcze trojga? - pytam Rodziców i
szybko słyszę odpowiedź: "Dlatego właśnie, że mamy swoje dzieci i
otrzymaliśmy tę łaskę od Boga. Przygarnęliśmy moich bliskich krewnych,
o których walczyłam, aby uzdrowić ich z choroby alkoholizmu, jednak
bezskutecznie. Trzeba było ratować te niewinne istoty. Nie wyobrażam
sobie, żeby trafiły do Domu Dziecka, czy żeby wzrastały w tak chorej
rodzinie. Uważam, że to, w jakim duchu dziecko wyrasta, ma decydujący
wpływ na jego przyszłość, więc nie było nad czym się zastanawiać.
Mamy więc teraz 10 dzieci i jest cudownie" - wyznaje szczęśliwa Mama.
Panorama rodzinnych osobowości
Pan Zbigniew, głowa rodziny - niezwykle cichy, małomówny, spokojny
i zrównoważony. "Ma dobre serce, jest stworzony do świętości, z nikim
nie udałoby mi się tyle dokonać co z nim" - mówi żona. Jest niezwykle
pracowity, czasem od świtu do nocy. "Kochany tatuś" - szeptają dzieciaki
tulące się w jego ramionach.
Pani Barbara - to żywioł, mocno stoi na nogach, wie czego
chce, z uporem zdobywa kolejne góry, zaradna, swoim trudem, zdrowiem,
a nawet życiem zdobywa rzeczy nie do zdobycia, bardzo łatwo się wzrusza,
ale i szybko osiąga przeciwny stan, bez niej dom byłby cichy i pusty.
Już 9-krotnie podjęła Duchową Adopcję Dziecka Poczętego, a dwoje
adoptowanych dzieci uratowała przed zabiegiem aborcji. Znajomi się
dziwią, dlaczego zamiast się starzeć ich przyjaciółka wciąż młodnieje
i ma w sobie jeszcze tyle sił, na co one z humorem odpowiada: "Pan
Bóg wiedział, co robi. Dając dzieci, musiał też dać im odpowiednią
matkę, żeby się nie wstydziły, że ona już taka stara". A 5-letni
Szymon na pytanie taty, kogo najbardziej słychać w domu, bez namysłu
odpowiada: "Mamę", choć tak naprawdę jego.
Małgosia - 28-letnia mężatka, opiekuńcza, wrażliwa, otwarta
na macierzyństwo, czego znakiem jest czworo swoich dzieci oraz dwoje
adoptowanych.
Monika, 25 lat - panna, stabilna, domatorka, z rezerwą
odnosi się do małżeństwa i dzieci, choć ostatnio ten punkt widzenia
się zmienia pod wpływem narzeczonego, który pragnie mieć liczną gromadkę
pociech.
Artur - 19-letni uczeń technikum, przystojny, stanowczy,
ambitny, myśli o studiach, chce w życiu coś zdobyć, wie że będzie
kiedyś głową rodziny i pragnie ją godziwie reprezentować.
Damian - 17 lat, licealista katolickiej szkoły, wyciszony,
uduchowiony, stawia na edukację, bardzo pracowity.
Aneta - 13 lat, uczennica katolickiego gimnazjum, małomówna,
poważna, uparta, bardzo kobieca.
Wiola - to 12-letnia kokietka, szczebiotka, modnisia,
prawa ręka mamy we wszystkich pracach domowych.
Szymon - 5-letni przywódca rodziny, dał mamie się we
znaki więcej niż wszystkie inne dzieci, inteligentny, nie ma hamulców,
wszędzie go pełno, "jest to najpiękniejszy owoc mojej jesieni życia"
- mówi szczęśliwa Mama.
8-letni Jarek, 4-letni Daniel i 3-letnia Edytka - to
dzieci spokojne, czują wzajemną więź, autentycznie się kochają i
poszłyby za sobą w ogień.
Nieznośna, kochana gromadka
W domu państwa Konderów-Małysów nigdy nie jest cicho, oczywiście
z wyjątkiem nocy. Rano pobudka, słanie łóżek, poranna toaleta, śniadanie,
szkoła, powrót, obiad, zabawy, krótki relaks, czasem, w rozsądnych
ilościach, telewizja, odrabianie lekcji, wspólna modlitwa w godzinę
Apelu Jasnogórskiego i do łóżek. Wtedy wygasają światła, robi się
cicho, by za kilka godzin wszystko znowu wrzało. Pani domu jest doskonałą
gospodynią, właściwie nigdy nie siedzi, jest w ciągłym ruchu, ale
jest jej z tym dobrze. "Nie potrafiłabym żyć inaczej. Jest wiele
pracy i obowiązków, ale dzięki temu, że dzieci lgną do pomocy znajduję
czas na lekturę, film czy wyjście do znajomych. Poza tym świadomość,
że służę komuś, że jestem potrzebna, naprawdę mnie uskrzydla i dzięki
temu jakoś jeszcze się trzymam" - ze skromnością podkreśla matka
10 dzieci.
A gdy już wieczorem czasem sił zabraknie, a spracowana
mama usiądzie przy stole i nawet już na uśmiech nie ma ochoty, to
najlepszym lekarstwem jest mały Szymon, który ostatnio rzucił swojej
Rodzicielce: "Co Staruszko, głowa boli?" I jak tu nie być szczęśliwym,
mając taką nieznośną, kochaną gromadkę?
Pomóż w rozwoju naszego portalu